Łukasz Pacocha dla Legiakosz.com

Autor: Marcin Bodziachowski fot. Piotr Koperski, Marcin Bodziachowski
2017-03-22 10:00:00

Na szczeblu centralnym rozegrał blisko 500 spotkań, ale w PLK grał tylko przez rok. Łukasz Pacocha, doświadczony rozgrywający Legii ma nadzieję, że jeszcze będzie miał szansę występów na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, po awansie Legii do ekstraklasy. Polecamy obszerną rozmowę z "Pacim".

Przed rokiem byłeś najlepszym strzelcem pierwszej ligi po sezonie zasadniczym, ze średnią 17,63 pkt. Obecnie w klasyfikacji strzelców jesteś dość daleko. Czy spodziewałeś się tego, ze względu na charakter gry Legii, gdzie ciężar gry i zdobywania punktów rozłożony jest na cały zespół?
ŁUKASZ PACOCHA: Na pewno tak jest, nie przyszedłem tutaj, żeby być liderem klasyfikacji strzelców, tylko pomóc drużynie w awansie, więcej rozgrywać i uzupełniać się razem z Łukaszem Wilczkiem. Nie jest to dla mnie żadne zaskoczenie, mam nadzieję, że również dla innych. Staram się dawać drużynie tyle, ile ode mnie wymaga trener. Najważniejszy jest dla mnie awans Legii do ekstraklasy, a nie moje statystyki.

W większości dotychczasowych drużyn, w których grałeś - nie licząc może AZS-u Koszalin - byłeś liderem drużyny, nie tylko pod względem zdobywanych punktów. Jak godzisz się z tą zmianą, bo w Legii Twoja rola jest inna.
- Spodziewałem się tego. Mam swoje lata, a jak wcześniej powiedziałem - nie zależy mi na tym. To co miałem udowodnić w charakterze strzelca w pierwszej lidze, już udowodniłem. Lider zespołu nie wejdzie do ekstraklasy, tylko cała drużyna. W jednym meczu ktoś zagra lepiej, w kolejnym ktoś inny, uzupełniamy się na boisku.

Z czego wynika to, że nie ma w tym sezonie (zasadniczym) takiej dominacji jednego zespołu, jak przed rokiem uczyniło to Miasto Szkła Krosno?
- Nam na przykład bardzo przeszkadzały kontuzje. Jak było zdrowie, zanotowaliśmy 13 kolejnych wygranych. Tego zdrowia brakuje nam cały czas, zresztą podobnie jest z zespołem Sokoła. O tym kto jest najsilniejszy i najbardziej doświadczony, przekonamy się w play-offach. Jeśli będzie zdrowie, to nie obawiam się o nasze wyniki.

Od 2004 roku nie grałeś tak mało jak w obecnych rozgrywkach, kiedy spędzasz na parkiecie średnio 22 minuty. W poprzednim sezonie miałeś średnio 32,5 minuty na parkiecie. Krótsze występy ma wpływ na lepszą efektywność Twojej gry?
- Odkąd gram w pierwszej lidze, jestem jednym z najwięcej grających ludzi na boisku. Nikt nie jest w stanie grać przez 40 minut w stu procentach efektywnie, i w obronie, i w ataku. Pod tym względem, krótsze występy są na pewno dobre. Po drugie, pod koniec sezonu nie jest się aż tak zmęczonym, a to wtedy przychodzą najważniejsze spotkania w fazie play-off. Siła rozkłada się na cały zespół i fajnie, że mamy taką głębię składu.

Co sprawiło, że do tej pory rozegrałeś tylko jeden sezon w ekstraklasie?
- Wiele rzeczy potrzeba, żeby zajść w sporcie wysoko. Potrzebny jest łut szczęścia, czas i moment znalezienia się w odpowiednim miejscu, dobry agent. Na pewno pozycja rozgrywającego jest najcięższa, bo większość drużyn ekstraklasy szuka Amerykanów. Tak było kiedy byłem młodszy, wówczas nie było przepisu o dwóch Polakach. Myślę, że zabrakło mi trochę szczęścia, szkoda też, że tak potoczyła się moja gra w Koszalinie i dalej nie mogliśmy współpracować. Takie życie.

Przepis wymuszający grę Polaków w PLK jest dobrym rozwiązaniem dla polskiej koszykówki?
- Moim zdaniem tak. Wydaje mi się, że prezesi nie potrafiliby się opanować i ściągaliby różnych zawodników. Do tej pory w wielu klubach uprawiana jest taka "turystyka", polegająca na ciągłej wymianie zagranicznych zawodników. Przez to szansy na grę nie mają młodzi. Można też powiedzieć, że gdyby nie Polonia 2011, to chyba nie mielibyśmy żadnych Polaków w PLK. Jakby sprawdzić składy wszystkich ekstraklasowych drużyn, to pewnie połowa z nich wychowywała się kiedyś w tym klubie. Uważam, że przepis jest dobry, jestem za tym, by dawać jak najwięcej szans na grę Polakom, bo jesteśmy w Polsce. Pod tym względem fajny projekt tworzy Asseco Gdynia.

A czy brak możliwości występów choćby jednego obcokrajowca na poziomie pierwszej ligi jest dobry?
- To kolejne trudne pytanie. Należało by się zastanowić, jaki to byłby zawodnik.

Dla przykładu R8 chce koniecznie czarnoskórego gracza, obecnie musi ograniczyć się do tych z polskim paszportem. Do pierwszej ligi chcą zatrudnić czołowe postacie ekstraklasy.
- To ciężki temat. Jeden klub będzie stać na takiego zawodnika, i może okazać się, że dzięki temu zdominuje całą ligę. Nie wiem, czy kluby nie miałyby przez to kłopotów finansowych w niedalekiej przyszłości. Myślę, że pierwsza liga powinna być dla Polaków, aby się tu ogrywali i mieli większe szanse dzięki dobrym występom w tej klasie rozgrywkowej, na awans do ekstraklasy.

Przez to jednak, obcokrajowcy ściągani są dopiero po awansie do ekstraklasy. Gdyby mogli grać w pierwszej lidze, może dochodziłoby do mniejszych roszad kadrowych?
- To naprawdę ciężki temat. Trudno powiedzieć, czy byłoby to dobre rozwiązanie. Można spróbować, zaryzykować, wprowadzić taki przepis na rok i zobaczyć jak to będzie funkcjonowało. Jeśli nie będzie się sprawdzało, można to zmienić, jeśli zaś podniesie to poziom ligi i jej oglądalność, to jak najbardziej. Może będzie większa rywalizacja na danej pozycji, dzięki czemu pozostali podniosą swoje umiejętności? O ile oczywiście taki zawodnik będzie robił różnicę.

Na kosz obok nas rzuca 17-letni Michał Kucharski, który ma możliwość gry w różnych juniorskich rozgrywkach (U-18, U-20 i III liga) plus trenować z Wami. Rozgrywki juniorskie w Polsce chyba przydałoby się zrewolucjonizować, na wzór Centralnej Ligi Juniorów, jaką przygotował PZPN.
- No właśnie, tu właśnie upatrywałbym problemu polskiej koszykówki, nie zaś w liczbie Polaków i obcokrajowców na parkiecie. Konieczne są zmiany w szkoleniu na szczeblu młodzieżowym. Dzisiejsze szkolenie młodzików, czy kadetów jest bardzo złe. Tutaj potrzeba fachowców, trzeba włożyć ogrom pracy, szukajmy utalentowanych zawodników, nie hamujmy im drogi. W wieku 16-17 lat dajmy im szansę. Może i w tym wieku człowiek jeszcze nie jest do końca rozwinięty, ale trzeba dać mu szansę. Taką, jakiej ja z moimi kolegami, gdy byliśmy młodzi, nie mieliśmy możliwości dostać. Było wtedy dużo pieniędzy i wielu zawodników z zagranicy. Wtedy chłopak w wieku 16-17 lat nie miał nawet szansy przyjść na trening seniorów. Wszyscy powinni włożyć więcej pracy w to, by szkolenie było jak najlepsze i by ci młodzieżowcy grali dużo meczów. Jeśli obecnie kadeci grają osiem spotkań w sezonie z wymagającymi przeciwnikami to jest to zdecydowanie za mało.

 

Coraz więcej młodych zawodników trenuje z pierwszym zespołem Legii, w dużej mierze wynika to z Waszych kłopotów zdrowotnych, ale dla nich to na pewno świetne doświadczenie. Widzisz w tej grupie kogoś, kto może zrobi karierę w koszykówce?
- Na tę chwilę trudno powiedzieć. Na pewno Michał Kucharski ma ku temu predyspozycje, by być dobrym zawodnikiem. Dużo jest zawodników utalentowanych, ale za tym musi iść głowa. Czy oni to wykorzystają, czy dostaną szansę - trudno powiedzieć. W każdej drużynie w Polsce jest uzdolniona młodzież, ale jak mówię, jeżeli nie pójdzie za tym etap seniora i wyszkolenie, to nic z tego nie będzie.

Twój brat ma więcej od Ciebie meczów w ekstraklasie, ale masz jeszcze szansę trochę podgonić, po awansie z Legią do PLK.
- Bardzo bym sobie tego życzył. Bardzo chciałbym, żebyśmy awansowali, abym pomógł w odniesieniu tego awansu. Chciałbym też dostać szansę od prezesa i trenera pokazania się w ekstraklasie. W PLK jest zupełnie inna gra. Według mnie łatwiejsza niż w pierwszej lidze, bo jest bardziej poukładana, przeciwnik jest bardziej przewidywalny, a do tego ma się u boku lepszych zawodników, więc samemu podnosi się swoje umiejętności. W ekstraklasie w Koszalinie grało mi się o wiele łatwiej niż w pierwszej lidze.

Przykład Krosna pokazuje, że można iść dą drogą i po awansie zamiast rewolucji, zrobić jedynie sensowne uzupełnienie składu.
- Oczywiście, jestem za takim rozwiązaniem. Trzeba dobrać 3-4 bardzo dobrych zawodników z zagranicy, a resztę mogą spokojnie stanowić Polacy. Ci grają w każdej drużynie PLK i wcale nie grają "ogonów", a często są podstawowymi zawodnikami. Jeżeli jesteś w dobrym towarzystwie, to ciężko być słabym.

Dwie wyjazdowe porażki w Łańcucie i Radomiu nie sprawiają, że straciliście pewność siebie, jaka biła od Was podczas serii 13. kolejnych wygranych?
- Cały czas jesteśmy pewni siebie, brakuje nam kadry, żeby odbyć jakikolwiek normalny trening, a to zaczęło się tydzień przed wyjazdem do Łańcuta. Nie mogliśmy normalnie potrenować, na pozostałych zawodników "spadło" więcej niż dotychczas minut, i tylko to jest naszym problemem. Jak będzie zdrowie, wróci też pewność siebie, każdy będzie mógł dołożyć swoją cegiełkę. Zawsze wychodzimy na mecz po zwycięstwo, ale nie zawsze się to udaje. W Łańcucie i Radomiu zagraliśmy słabsze mecze.

 

Jak ocenisz atmosferę w drużynie, bo masz w tej kwestii świetne porównanie grając w tak wielu klubach. Czy można powiedzieć, że jesteście jednością? Bo jak wiadomo, atmosfera w szatni przekłada się na parkiet i poświęcenie na nim.
- Na pewno tak jest. Atmosfera jest dobra, wszyscy dobrze się rozumiemy i szanujemy. Myślę, że każdy z nas, gdyby poszedł do innego zespołu byłby jego liderem, ale swoje ambicje powstrzymujemy, wiemy po co tu jesteśmy i chcemy pomóc drużynie w awansie. Atmosfera jest dobra, o nią można być spokojnym, jedyne czego nam na razie brakuje to zdrowie i tylko to może być przyczyną jakichkolwiek obaw.

Jak ważna jest przewaga parkietu w fazie play-off?
- Nie ma to większego znaczenia, co każdego roku pokazują play-offy. Czasem lepiej gramy na wyjeździe niż u siebie, więc to nie ma znaczenia. Jeśli jest się silnym psychicznie, wygra się bez względu na miejsce rozgrywania meczu.

Trener często pyta "Kiedy zaczniesz biegać", sam zaś często powtarzasz "Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać".
- W moim przypadku to się sprawdza. Oczywiście żartujemy sobie. Trener wymaga ode mnie różnych rzeczy, w ten sposób motywuje mnie do tego, żeby przyspieszyć grę. Staram się na ile mogę. Początek był dla mnie trudny, bo pierwszy raz po 14 latach doznałem kontuzji i nie do końca potrafiłem się w tej sytuacji odnaleźć. Teraz już zdrowie jest w porządku i staram się wykonywać to co do mnie należy.

 

Sam mówiłeś, że gdybyś nie grał w kosza, byłbyś piłkarzem. Co zdecydowało o tym, że wybrałeś koszykówkę, a nie piłkę nożną, którą początkowo trenowałeś równolegle?
- Jak byłem bardzo młody, tata chciał, żebyśmy z bratem grali w piłkę, bo sam był piłkarzem. Niestety koledzy w szatni mi nie podpasowali i dlatego zrezygnowałem z piłki nożnej. W pewnym momencie trzeba było podjąć decyzję, bo trenowałem piłkę i kosza jednocześnie i rodzice mieli już dosyć jeżdżenia przez całą Warszawę dwa razy dziennie, tylko po to, by zawozić nas na treningi. Kolega mnie namówił i zostałem koszykarzem, choć nie wiadomo jakby się to potoczyło, gdybym podjął inną decyzję.

Na jakiej pozycji występowałeś w drużynie piłkarskiej?
- Jestem lewonożny, więc grałem albo na lewej pomocy albo z lewej strony ataku. U trenera Chrobaka, tak więc dość znanego trenera. Jak zrezygnowałem już z piłki nożnej, uczył mnie później także matematyki. Miałem tak przerąbane, że koniec świata (śmiech).

Do dzisiaj lubisz pograć w nogę, bo regularnie na Waszych treningach ten element się pojawia?
- Pewnie, bardzo często w poniedziałki w ramach treningu gramy właśnie w piłkę. Bawimy się przy tym doskonale. Jest w zespole paru kopaczy, to z jednej strony stanowi pewnego rodzaju relaks, z drugiej zaś są dobre fizycznie biegi, można popracować nad szybkością i dać popracować innym partiom mięśni.

W Turbokozaku z czym miałbyś największy problem?
- W czym?!

Nie ogladałeś nigdy w C+? Zawodnicy zdobywają punkty za poszczególne konkurencje jak sytuacje sam na sam, strzał w poprzeczkę, strzał z rzutu rożnego, żonglowanie słabszą nogą przez minutę i tym podobne.
- O, to musiałbym w tym wystąpić! Odkurzyłbym jakieś korki z szafy i chętnie bym spróbował.

 

Brałeś udział w trzech meczach gwiazd I ligi. Nie uważasz, że brakuje takiej formy promocji koszykówki i samej ligi?
- Pewnie, że brakuje. Nie wiem z czego to wynika - z braku pieniędzy, czy czegoś innego? Brałem udział w trzech meczach gwiazd i za każdym razem wychodziło to znakomicie. Była promocja w Radomiu, kiedy była tam jeszcze pierwsza liga, w Krośnie i we Wrocławiu. To było połączone z meczem gwiazd ekstraklasy, więc wszyscy zawodnicy i trenerzy spotkali się w jednym miejscu, można było fajnie spędzić czas i świetnie się przy tym bawiliśmy. Na trybunach był komplet publiczności. Uważam, że dziś tego brakuje, bo to jest motywujące dla zawodników, którzy są wybierani do gry. Wybierają w końcu trenerzy ligowi, a także kibice poprzez wysyłane sms-y. To jest ekscytujące, wtedy jest też tydzień przerwy w rozgrywkach ligowych, co uważam, że również jest dobrym pomysłem, bo można psychicznie odpocząć.

Konkursy rzutów z połowy boiska, jakie praktykujecie na treningu przed ligowymi meczami, miały miejsce także w Twoich poprzednich klubach?
- To jest standardem także w innych klubach, jedyną różnicą są pieniądze jakie są na wejściu. W Legii wrzucamy do puli po 10 złotych, a grałem kiedyś w klubie kiedy to było 20 złotych od osoby, więc jak była kumulacja, można było wygrać 1200 zł. To na pewno fajna forma zabawy, niedawno raz udało mi się wygrać.

Twój tata, Wiesław występował na pozycji rozgrywającego w piłkarskiej Legii. Grał w drużynie za jej najlepszych czasów, kiedy ta odnosiła największe sukcesy.
- Tak jak mówiłem wcześniej, trzeba się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie. Akurat był wtedy młody i był w Legii, kiedy grał tutaj Kaziu Deyna. Deyna to bez dwóch zdań najlepszy rozgrywający jaki był kiedykolwiek w Legii. Tata miał od kogo się uczyć, ale i nie miał szansy, żeby do końca pokazać swoje możliwości. Jako małe dziecko chodziłem na jego mecze, widziałem jak się poruszał, jak grał, to była czysta przyjemność. Kiedy razem oglądamy mecze, jego komentarz jest warty uwagi. Nic dziwnego, że tata chciał, żebyśmy z bratem grali w piłkę i może trochę żałuje, że nie wybraliśmy ostatecznie tej właśnie dyscypliny.

Słyszeliście opowieści boiskowe taty z dawnych lat?
- Oczywiście, do dzisiaj jak oglądamy mecze, to co nieco opowiada, jak to było kiedyś. Mój brat ma na imię Robert po Robercie Gadosze, bo wtedy przyjaźnili się. Niedawno było nawet spotkanie po latach. Na pewno słyszałem wiele ciekawych opowieści z tamtych lat, ale raczej nie nadają się one do cytowania w wywiadzie (śmiech).

 

Tata opowiadał może o słynnej aferze na Okęciu, kiedy w 1970 roku piłkarze Legii lecieli na rewanżowy mecz półfinałowy z Feyenoordem i doszło do zatrzymań ze względu na dolary, które celnicy znaleźli u niektórych zawodników?
- Coś i to tym tata wspominał, tyle że nie pamiętam już tego tak dobrze. Pewnie brat będzie wiedział więcej. Muszę spytać tatę i odświeżyć temat, to dogramy tę sekwencję.

Kiedyś Legia była klubem wielosekcyjnym, a różnica z obecnymi czasami jest taka, że każda sekcja działa osobno, znajduje się w innym miejscu. Przed laty wszystkie skupione były przy Łazienkowskiej lub w jej bardzo bliskim otoczeniu, jak kosz i siatka przy 29 Listopada. To sprawiało, że zawodnicy wszystkich sekcji znali się lepiej, wzajemnie dopingowali, stanowili wielką legijną rodzinę.
- To była jedna wielka rodzina, to były jednak inne czasy. Z tego co słyszałem, kiedyś zawodnicy różnych sekcji wspierali się nie tylko na boisku, ale często również poza nim. Byli królami na mieście, co tu dużo mówić.

Dzisiaj trudniej "zagonić" dzieciaki do uprawiania sportu, bo mają o wiele więcej atrakcji niż przed laty.
- Dlatego dzisiaj są problemy ze szkoleniem, naborem, z młodzieżą, która chciałaby ciężko pracować. Kiedyś była metoda silnej ręki - jak ktoś nie chciał pracować, to dostawał kopa i wychodził z treningu, a na jego miejsce był następny. Dzisiaj jak się sprzeda dwóm zawodnikom "kopa", to nie będzie kim trenować. Młodzi mają o wiele więcej atrakcji - komputery, Internet, tablety, telefony, których kiedyś nie było. Grało się w piłkę, czy kosza w wolnym czasie. Młodsi zawodnicy moim zdaniem mają największy problem z psychiką, żeby chcieli dążyć do celu, stawali się lepszymi zawodnikami.

Jakie były Twoje ulubione podwórkowe zabawy w młodości. Kiedyś zamiast na komputerach grało się w kapsle, kwadraty i tym podobne gry podwórkowe.
- Grało się też finką w "noża". Rysowało się pole i rzucało się w nie finką. Za małolata tak nią rzuciłem, że odbiła się od drzewa i dostałem w oko. To była najfajniejsza gra. Kopaniny szmacianką, w błocie, same głupoty przychodziły do głowy, ale to było fajne. Kiedyś jak dzieciak wracał do domu, był cały umorusany, ale nie było czegoś takiego jak siedzenie samemu w domu przed komputerem.

Po meczach u Ciebie w domu trwają rozmowy o zakończonym spotkaniu? Żona zapewne zna się na koszykówce, powiedz jak ocenia Twoją grę i czy komentuje w ogóle Twoje występy.
- Oczywiście, że tak. Jest pierwsza do komentarza, ale nie tylko ona. W moim rodzinnym domu, zawsze jak siadaliśmy do stołu - czy to po meczu brata, czy moim, siadaliśmy i rozmawialiśmy, a te rozmowy nie zawsze były przyjemne. Teraz brat już nie gra, ale jest rozmowa na mój temat. Rodzice starają się mnie wspierać, ale słyszę też gorzkie słowa. Żona raczej mobilizuje mnie w sposób agresywny, wytyka błędy - mówi co źle zrobiłem i powinienem poprawić. Nie jest tak, że mówi mi same słodkie słowa, jaki to jestem wspaniały. To mnie motywuje do tego, żeby pokazać jej, że nie ma racji.

 

Jak do Twoich występów podchodzą dzieciaki, bo pewnie już rozumieją, że jesteś jedną z osób, na którą zwrócone są oczy setek kibiców zebranych na trybunach.
- Nie wiem, czy świadomie, ale często pytają mnie po meczu, czy dobrze się bawiłem. Kiedy odpowiadam, że tak, one mówią, że też się świetnie bawiły. Czasem sam sprawdzam, czy cokolwiek spoglądały na parkiet, zadając pytania, czy wygraliśmy. Zresztą oni są wychowywani na sali, bo od małego przychodzili na treningi. Dzieciaki akurat wspierają mnie po każdym meczu, szczególnie kiedy widzą, że jestem zły, czy smutny, od razu przychodzą, przytulają się, czy dadzą buziaka.

Myślisz, że też pójdą w stronę sportu? Często tak jest, jak choćby w Twoim przypadku, że dzieci sportowców, również realizują się w sporcie.
- Taką mam nadzieję. Na razie córka jest bardziej usportowiona, a syn bardziej umysłowy, ale nigdy nic nie wiadomo. Na pewno będę ich wspierał we wszystkim co będą chcieli robić, nie będę im niczego nakazywał. Jak będą chcieli zostać koszykarzem lub koszykarką, na pewno im w tym pomogę.

Jakim ojcem jest Łukasz Pacocha - raczej surowym, czy w domu jesteś tym od rozpieszczania?
- Po trochu tego i tego. Sport nauczył mnie determinacji i syna chcę zmobilizować do tego, żeby był facetem. Córkę, jak to tatuś, często rozpieszczam. Staram się to wszystko łączyć. Wiadomo, że jak gdzieś wyjeżdżamy, i nie ma mnie parę dni w domu, to później staram się im to wynagrodzić, zabrać ich gdzieś. Wydaje mi się, że generalnie jestem raczej surowym ojcem.

Widzisz siebie w roli trenera po zakończeniu kariery zawodniczej?
- Jak najbardziej, bo sprawia mi to wielką frajdę. Już pracowałem trochę w tej roli, miałem swój zespół młodzieżowy. Teraz staram się z kolegą, Tomkiem Baszakiem, organizować campy dla starszych i młodzieży, amatorów i zawodowców. Udało się nam coś takiego zrobić i w najbliższe wakacje na pewno będziemy chcieli to powtórzyć.

Do tej trenerki w pełnym wymiarze chyba jeszcze trochę czasu, bo rozumiem, że chcesz jeszcze trochę pograć?
- Jak zdrowie pozwoli, to jak najbardziej będę chciał jeszcze grać. Cały czas sprawia mi to olbrzymią przyjemność, czuję głód grania, i na razie nie wyobrażam sobie, bym mógł przestać grać w kosza. Kiedyś to będzie dla mnie chyba największy ból, ale w końcu trzeba się będzie z tym pogodzić. Na ile zdrowie pozwoli, na tyle będę jeszcze grał, oczywiście o ile będę w stanie jakiemuś zespołowi pomagać.

Jak jest z regeneracją po meczach dzisiaj i przed laty - odczuwasz to, że czas leci i dochodzenie do siebie po spotkaniach trwa dłużej?
- Jest zupełnie inaczej. Inaczej człowiek prowadził się jak był młody, inaczej kiedy był starszy, a jeszcze inaczej kiedy ma rodzinę i dzieci. Trzeba lepiej się odżywiać, więcej spać i odpoczywać. Muszę w końcu mieć siłę nie tylko na mecze, ale również na to, by zajmować się rodziną.

Twoja kariera to ciągła tułaczka, wielokrotnie zmieniałeś kluby i miejsce zamieszkania. Przeprowadzki pewnie męczyły i Ciebie, i całą Twoją rodzinę.
- Są dwie wersje. Jedna jest taka, że dzięki temu poznałem bardzo wielu fajnych ludzi, zwiedziłem wiele miast i potrafię się w nich odnaleźć. Z drugiej jednak strony, jeśli ktoś nie przeprowadza się całkowicie, z rodziną, nie jest sobie w stanie wyobrazić jak to wygląda. To coś nieprawdopodobnego wywieźć i przywieźć wszystkie swoje rzeczy. Tym bardziej, kiedy dzieci są małe. Kiedy już pójdą do szkoły, to wydaje się wręcz niemożliwe. Bardzo dobrze to wspominam i świetnie czułem się w każdym mieście. Fajnie spędziłem te lata i nie zamieniłbym tego na nic innego.

Najdalsza wyprowadzka w Twoim przypadku to przenosiny ze Szczecina do Łańcuta, bagatela ponad 800 kilometrów.
- Dzieci miały wtedy pięć miesięcy. Spakowałem wszystkich i ruszyliśmy w drogę. Wyjechaliśmy około godziny 20, przyjechaliśmy na miejsce o 6 rano. To było ciekawe doświadczenie, ale to po prostu życie. W Łańcucie spędziłem bardzo fajny rok. Takie jest życie sportowca - raz jest się tutaj, kolejnym razem gdzieś indziej.

Czy ze względu na rodzinę, odrzuciłeś ofertę jakiegoś klubu, do którego chciałeś pójść.
- Oczywiście, że tak było. Kiedy nie ma się rodziny, myśli się zupełnie innymi kategoriami. Nie jest problemem żaden wyjazd, myśli się tylko o tym, kto w danym zespole będzie trenerem, jacy są tam zawodnicy i jakie będą pieniądze. Przeprowadzając się z rodziną myśli się o dzieciach, o żonie, czy na miejscu będzie przedszkole, praca dla żony. To rzeczy zupełnie odbiegające od koszykówki.

Mówisz, że przed zmianą klubu myśli się o tym, kto jest trenerem. A jakim trenerem jest Piotr Bakun?
- Na pewno bardzo wymagającym. Według mnie trenujemy ciężko, chyba najciężej w pierwszej lidze...

Dzisiaj ktoś podczas treningu mówił, że treningi u Bakuna przypominają przygotowania piłkarskiej Legii za Stanisława Czerczesowa.
- Może dlatego, że mamy kontuzje? Kiedy mamy pełny skład, trenujemy ciężko, ale też wiadomo dlaczego. Mamy awansować, a aby to uczynić, musimy mieć optymalną formę na play-offy. Zdawałem sobie z tego sprawę, jak będą wyglądały treningi, bo z trenerem Bakunem nie pracuję pierwszy rok, tylko mieliśmy ze sobą styczność już w kadetach, juniorach, czy drugiej lidze. Uważam, że trener złagodniał, kiedyś było gorzej. Kiedy człowiek jest starszy to wszystko inaczej wygląda, ale współpraca z zespołem układa się nam bardzo dobrze. Myślę, że robimy to co do nas należy.

Jakie jest lub było największe wyrzeczenie spowodowane uprawianiem sportu?
- Nie ma takiego. Jedno czego mi brakuje, to ferii. Nigdy ich nie miałem, a chciałbym pojeździć na desce zimą, pobyć w górach. Tylko tyle. Kiedy grałem w Tychach, miałem blisko do stoków, ale w kontrakcie miałem zastrzeżenie - zakaz jazdy na nartach i snowboardzie.

Czyli nie jeździłeś?
- No niestety nie jeździłem, nie było szans.

Jesteśmy świeżo po meczu Barcelony z PSG. Czy zachowania zawodników, w takich sytuacjach jak Suarez z Barcelony wymuszający karnego z PSG, czy chwilę wcześniej Jerzy Koszuta z Sokoła w meczu z Wami, "faulowany" przez powietrze w kluczowym momencie spotkania - czy takie "zagrywki" można uznać za cwaniactwo, czy raczej ci gracze zasługują na łatkę symulantów?
- To jest cwaniactwo. Ale zupełnie tego nie rozumiem, bo jest trzech sędziów na boisku, ci zawodnicy grają w pierwszej lidze, niektórzy grali w ekstraklasie, dodając do tego zestawu Marcina Srokę, który cały czas wymusza faule, a sędziowie się na to nabierają. Jeśli zaś chodzi o akcję z Jurkiem, to zwyczajnie zagrał va banque. Zaryzykował, sędzia się na to nabrał i zabrał nam piłkę w najważniejszym momencie gry. Dlatego wydaje mi się, że tak samo jak w ekstraklasie, również w pierwszej lidze, powinno się sprawdzać takie sytuacje sporne na video.

Miałeś już okazję być na nowym stadionie Legii?
- Miałem okazję, byłem na meczu z Górnikiem Zabrze, to było trochę czasu temu. Było 1:1. Brat mnie zabrał i bardzo miło wspominam tamto wydarzenie. Chciałem się teraz wybrać na mecz z Wisłą Kraków, ale zapowiadana jest słaba pogoda, więc prawdopodobnie wybiorę się z dzieciakami na jakiś mecz jak będzie trochę cieplej.

Czy śledzisz rozgrywki piłkarskie?
- Na tyle na ile mam czas. W Internecie sprawdzam wyniki, informacje. Wiem, że Miroslav Radović przedłużył kontrakt z Legią. Co nieco śledzę.

 



Myślisz, że Legia ma szansę na zdobycie mistrzostwa Polski? Legioniści cały czas mają stratę do lidera, a Lech wciąż jest w gazie.
- Szanse są zawsze. W sporcie wszystko jest możliwe. Mogą się przytrafić kontuzje, zadyszka. Podobnie u nas. Też mamy stratę do lidera, ale wszystko może się zdarzyć.

W piłce nożnej tabela jest dzielona na pół, punkty są dzielone i dogrywanych jest 7 meczów. W koszykówce są play-offy. Może warto byłoby dla uatrakcyjnienia rozgrywek piłkarskich, wprowadzić taką koszykarską formę play-off?
- Byłoby ciekawie. W tym przypadku jest zupełnie inna częstotliwość. Ciekawe jakby zawodnicy wytrzymali granie dzień po dniu. W takim przypadku duże znaczenie miałaby głębia składu, większa rotacja, zmiana taktyki, bo już po pierwszym meczu można pomyśleć nad innym rozwiązaniem. W koszykarskiej ekstraklasie jest o tyle fajniej, że jest dzień przerwy pomiędzy meczami. Dzięki temu jest możliwość regeneracji. W pierwszej lidze tego nie ma, a żaden organizm nie jest w stanie zregenerować się na następny dzień do zera.

Przed rokiem trzeci i czwarty mecz finałowy Legii z Krosnem rozgrywany był nie tylko dzień po dniu, ale spotkanie kolejnego dnia rozpoczynało się już o godzinie 13. Czasu na regenerację było zdecydowanie mniej, choć obie drużyny miały go tyle samo.
- To bardzo mało czasu. Oczywiście, obie drużyny miały tyle samo czasu, ale każdy organizm jest inny. Widocznie lepiej znieśli to zawodnicy z Krosna. Może ten trzeci mecz kosztował ich mniej zdrowia, bo przegrali dużą ilością punktów. Uważam, że w tym przypadku mecz czwarty powinien być rozgrywany jeszcze później, najlepiej byłoby o godzinie 20. Ale to już przeszłość, nie ma co gdybać. Będziemy starali się, żeby teraz ustalić wszystko jak najlepiej, by odpowiednio się zregenerować i przygotować pod każdym względem, żeby nie było powtórki z zeszłego roku.

Wiesz ile meczów rozegrałeś do tej pory na szczeblu centralnym?
- Nie mam zielonego pojęcia, w ogóle nie śledzę statystyk, czy to punktowych, czy jakichkolwiek innych. Mogę jedynie podejrzewać, że dużo.

Zbliżasz się do pięćsetnego spotkania. Na tę chwilę 486 meczów.
- To fajnie. W pierwszej lidze, nie licząc obecnych rozgrywek, nie opuściłem ani jednego spotkania. W tym sezonie doznałem kontuzji, co trochę mnie zaskoczyło. Nic nie dzieje się przypadkiem, tak to sobie tłumaczę. Mam nadzieję, że optymalna forma, zarówno moja, jak i pozostałych zawodników, przyjdzie na play-offy.

Rozmawiał Marcin Bodziachowski

Tabela EBL
Drużyna Mecze Punkty
1.Trefl Sopot2849
2.Anwil Włocławek2748
3.King Szczecin2846
4.Arged BM Stal Ostrów Wlkp.2845
5.Legia Warszawa2845
6.Polski Cukier Start Lublin2844
pełna tabela
NAJBLIŻSZY MECZ
  • Orlen Basket Liga
    20.04.2024

    ?

    ?
  • Orlen Basket Liga
    27.04.2024

    ?

    ?
OSTATNI MECZ
  • Orlen Basket Liga
    22.09.2023

    90

    72
  • Basketball Champions League
    26.09.2023

    70

    59
  • Basketball Champions League
    28.09.2023

    66

    74
  • Orlen Basket Liga
    06.10.2023

    82

    80
  • Orlen Basket Liga
    11.10.2023

    61

    62
  • Orlen Basket Liga
    14.10.2023

    81

    87
  • FIBA Europe Cup
    18.10.2023

    85

    62
  • Orlen Basket Liga
    21.10.2023

    71

    53
  • FIBA Europe Cup
    25.10.2023

    77

    86
  • Orlen Basket Liga
    28.10.2023

    87

    67
  • FIBA Europe Cup
    01.11.2023

    90

    79
  • Orlen Basket Liga
    04.11.2023

    91

    84
  • FIBA Europe Cup
    08.11.2023

    85

    89
  • Orlen Basket Liga
    11.11.2023

    77

    69
  • FIBA Europe Cup
    15.11.2023

    74

    63
  • Orlen Basket Liga
    18.11.2023

    87

    78
  • FIBA Europe Cup
    22.11.2023

    93

    74
  • Orlen Basket Liga
    25.11.2023

    86

    103
  • Orlen Basket Liga
    01.12.2023

    83

    81
  • FIBA Europe Cup
    06.12.2023

    100

    90
  • Orlen Basket Liga
    10.12.2023

    82

    98
  • FIBA Europe Cup
    13.12.2023

    111

    72
  • Orlen Basket Liga
    16.12.2023

    89

    96
  • Orlen Basket Liga
    26.12.2023

    74

    76
  • Orlen Basket Liga
    30.12.2023

    75

    92
  • Orlen Basket Liga
    03.01.2024

    71

    92
  • FIBA Europe Cup
    10.01.2024

    93

    84
  • Orlen Basket Liga
    13.01.2024

    96

    86
  • Orlen Basket Liga
    19.01.2024

    94

    84
  • FIBA Europe Cup
    24.01.2024

    66

    77
  • Orlen Basket Liga
    28.01.2024

    89

    78
  • FIBA Europe Cup
    31.01.2024

    77

    101
  • Orlen Basket Liga
    04.02.2024

    88

    96
  • FIBA Europe Cup
    07.02.2024

    86

    99
  • Orlen Basket Liga
    11.02.2024

    104

    102
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    15.02.2024

    112

    83
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    17.02.2024

    96

    81
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    18.02.2024

    94

    71
  • Orlen Basket Liga
    02.03.2024

    70

    83
  • FIBA Europe Cup
    06.03.2024

    83

    64
  • Orlen Basket Liga
    09.03.2024

    70

    85
  • FIBA Europe Cup
    13.03.2024

    81

    53
  • Orlen Basket Liga
    17.03.2024

    71

    82
  • Orlen Basket Liga
    22.03.2024

    93

    86
  • Orlen Basket Liga
    29.03.2024

    100

    105
  • Orlen Basket Liga
    09.04.2024

    68

    97
  • Orlen Basket Liga
    14.04.2024

    84

    85
  • Energa Basket Liga
    07.10.2018

    67

    81

Sponsor Strategiczny
Partner strategiczny
Partner główny
Sponsor
Sponsor główny Akademii
Partner Tytularny drużyn II ligi, U19 i U17
Sponsor Strategiczny projektów młodzieżowych
Sponsor Strategiczny Programu Rozwoju Koszykarskich Talentów
Partner Wydarzeń
Partnerzy

Patrner techniczny
Partnerzy medialni


Adres

ul. Łazienkowska 3
00-449 Warszawa

Legia Warszawa Koszykówka