Niespełna 42-letni estoński szkoleniowiec, Heiko Rannula przejął koszykarską Legię po przegranym przez legionistów spotkaniu Pucharu Polski z Górnikiem Wałbrzych. Od początku marca znacznie odmienił oblicze drużyny, zmienił także styl gry legionistów i doprowadził ich do finały play-off Orlen Basket Ligi. W rozmowie z Legiakosz.com, Rannula opowiada m.in. o tym, co przede wszystkim sprawia, że Legia dziś tak dobrze prezentuje się na parkiecie - czyli grze zespołowej. Trener urodzony w Ilmatsalu przekonuje, że choć w finale Legia nie będzie faworytem, zrobią wszystko, by warszawiacy mogli świętować pierwszy tytuł dla Legii od 1969 roku. - Ta drużyna jest głodna zwycięstw - przekonuje. Zapraszamy do lektury.
Pierwszy raz został trener postawiony w roli strażaka, tj. zatrudniony w trakcie sezonu, by gasić pożar. To chyba znacznie trudniejsze zadanie, niż budowanie składu od początku, pod swoją koncepcję?
Heiko Rannula (trener Legii): Tak, to pierwszy raz kiedy zostałem postawiony w takiej sytuacji, kiedy nie mogłem wiele zaplanować. Poznawałem zawodników, zdawałem sobie sprawę, że to będzie trudne zadanie. I początek na pewno był trudny, mieliśmy pewne problemy. Dlatego też koszykówka jest tak interesująca - patrząc od początku marca na pewno urośliśmy i gramy by wygrywać mecze. Mecze play-off pokazują to - potrzebujemy wszystkich graczy, nie tylko dwóch, czy trzech. Cieszę się bardzo, że dotarliśmy do momentu, w którym wyglądamy jak prawdziwy zespół.
Ostatnio na konferencji prasowej wspomniał trener, że kiedy przychodził do Legii, zastał mnóstwo indywidualności, ale w końcu udało się z nich stworzyć zespół. To był chyba klucz do postępu jaki nastąpił w grze Legii?
- Tak, to najtrudniejsze zadanie. Zazwyczaj w takich sytuacjach pojawiają się jakieś problemy. Chemia w zespole nie jest taka, jaka powinna być. To było największe wyzwanie, przed jakim stanęliśmy - znaleźć sposób, nie chcę powiedzieć, żeby uszczęśliwić zawodników, ale raczej przekonać ich, że jedyną drogą do sukcesu i zwycięstw jest praca całego zespołu. Czasami wymaga to poświęcenia ze strony poszczególnych graczy. Myślę, że obecnie role się wyrównują. Gracze już wiedzą, co mają robić w drużynie. Myślę, że to, co możemy powiedzieć, jak dotąd się sprawdziło. Dużą część naszego sukcesu stanowi to, że mamy naprawdę dobrą chemię w drużynie i ciężko pracujemy.
Fizycznie wykonaliście tytaniczną pracę, bo wcześniej zespół wyglądał słabo pod tym względem. Uznał pan wtedy, że trzeba pracować jak najmocniej właśnie w marcu, nawet kosztem ew. słabszych wyników, by zespół był silny fizycznie na najważniejszą fazę rozgrywek?
- Jako główny trener zawsze wierzyłem, że bez przygotowania fizycznego i ciężkich treningów nie można odnieść sukcesu w koszykówce. Można rozegrać kilka dobrych meczów, zdobyć sporo punktów, ale wszystko zależy od kondycji. Jeśli zawodnicy potrafią biegać, potrafią walczyć w obronie, to nawet jeśli nie mają najlepszego dnia w ataku, potrafią wygrać trudne mecze. Przykładem tego jest fakt, że wygraliśmy wszystkie mecze wyjazdowe. Trzeba być fizycznie wytrzymałym i gotowym. Najtrudniejsze było to, że kiedy przyszedłem, drużyna nie była przyzwyczajona do tego typu treningów. Mogę szczerze powiedzieć, że musiałem nieco zmienić swoje plany, ponieważ zazwyczaj wolę dwa treningi dziennie, ale musiałem to zmienić, ponieważ ta drużyna lepiej funkcjonowała przy jednym treningu dziennie. Myślę, że teraz znaleźliśmy sposób na utrzymanie kondycji w trakcie sezonu. I to nam bardzo pomogło. Jesteśmy teraz szybszą, bardziej agresywną drużyną. Ostatnie mecze pokazały, że w czwartej kwarcie nadal jesteśmy w stanie biegać, zdobywać łatwe punkty i grać w obronie. Oto przykład, że było to potrzebne i działa.
Czy mecze ENBL z Voluntari musieliście poniekąd potraktować jako spotkania mniej istotne, aby skoncentrować się na lidze?
- Tak, bądźmy szczerzy... Oczywiście, żaden trener nie chce przegrywać meczów. Nawet jeśli mówię, że ENBL nie było tak ważne jak liga, to oczywiście nadal chcieliśmy wygrać te mecze. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę treningi, to oczywiście skupialiśmy się na lidze polskiej. Wiedzieliśmy, że nawet jeśli przegramy te mecze w ENBL, najważniejsze jest, aby być gotowym na następny mecz w Orlen Basket Lidze. Myślę, że decyzja była słuszna. Widziałem też po zawodnikach, że rozumieją to i czują to samo - że ENBL jest dla nas sprawą drugorzędną. Najważniejszy był powrót do gry i budowanie naszej pozycji w polskiej lidze.
Ponieważ jedna lub dwie wygrane więcej lub mniej mogą znacznie zmienić pozycję w tabeli.
- Oczywiście. Myślę, że na przykładzie Dzików widać, że jeśli nie masz wystarczająco dużego składu, to te cztery ostatnie mecze, które rozegrali po Final Four ENBL, były dla nich zbyt męczące, aby grać w lidze. To może być bolesne, jeśli nie masz wystarczająco szerokiego składu. Ostatecznie jednak dobre rzeczy idą w parze ze złymi. Nie można wygrać wszystkiego, ale myślę, że skupiliśmy się na tym, co najważniejsze. Mogliśmy odbyć więcej treningów i poprawić naszą grę.
Awans do finału zapewnia Legii grę w mocniejszych rozgrywkach europejskich niż ENBL w kolejnym sezonie. Granie co trzy dni przez sporą część sezonu to jest coś, czego nie może się trener doczekać?
- Myślę, że jeśli chcesz być najlepszym zespołem, chcesz się doskonalić i piąć w górę jako organizacja, to tak właśnie wygląda sytuacja w Europie. Trzeba być na to przygotowanym. Grałem tak przez ostatnie trzy sezony w Estonii, więc wiem, że ten harmonogram, podróże, to nie jest łatwe. Bardzo ważne jest, jak budujesz drużynę. Teraz jest jeszcze trochę zbyt wcześnie, aby mówić o następnym sezonie, ale kluczem na pewno musi być posiadanie 12-osobowego składu. Nie można mieć 9-10 graczy, którzy grają, a reszta tylko trenuje. Naprawdę trzeba mieć głęboki skład. Liga polska jest trudna. Za każdym razem, gdy wracasz z europejskich pucharów, nikt nie daje ci nic za darmo. To będzie trudne psychicznie, ale ostatecznie to właśnie robi różnicę i sprawia, że gracze stają się lepsi. Jeśli potrafisz przetrwać takie sytuacje, staniesz się lepszym graczem. Myślę, że dla graczy, zwłaszcza dla naszych młodszych polskich zawodników, ważne jest, aby zobaczyć ten rodzaj profesjonalnej koszykówki. To nie jest łatwe.
Jeśli Legia będzie miała prawo gry w BCL, a tak będzie w przypadku wygranej w finale, chyba nieco łatwiej będzie przekonać lepszych zawodników?
- Oczywiście. Europejskie puchary są naprawdę ważne dla wielu zawodników. Czy to EuroCup, BCL, a nawet FIBA Europe Cup - to wielka sprawa, zwłaszcza dla Amerykanów, którzy chcą się wypromować. Drużyny takie jak nasza, które nie mają największego budżetu w Europie, muszą być sprytne. Musimy robić wszystko, co w naszej mocy, aby pozyskać dobrych graczy, a gra w mocnych europejskich rozgrywkach na pewno nam pomoże.
Pięć meczów w drugim półfinale - z jednej stronie zmęczenie rywala większe, z drugiej - długo nie wiecie na kogo się szykować. Więcej w tym plusów czy minusów?
- Ale to zabawne... Czasami ludzie myślą, że jedna drużyna rozgrywa więcej meczów i ma mniej czasu na odpoczynek, więc pierwszy mecz w finale powinien być łatwiejszy. Ale jednocześnie druga drużyna jest już w rytmie, a niezależnie od tego, z kim zagramy, oni będą mieli przewagę własnego boiska. Nas czeka na początek podróż. Myślę, że najważniejsze dla nas w tej chwili jest utrzymanie rytmu, rytmu koszykówki. Nie możemy się zrelaksować nawet podczas treningów. Oczywiście potrzebujemy trochę odpoczynku, aby zregenerować się i wyleczyć drobne kontuzje. Ale nadal musimy utrzymać rytm i być gotowi. Dla nas to po prostu kolejny mecz. Pierwszy mecz nie będzie meczem taktycznym ani meczem na rozpoznanie. Będzie to raczej mecz, w którym pokażemy, że jesteśmy gotowi fizycznie, mamy dobrą energię i jesteśmy gotowi do walki, niezależnie od tego, czy naszym przeciwnikiem będzie Lublin, czy Trefl.
Jak ocenisz sztab ludzi, z którymi przyszło Ci pracować. Można powiedzieć, że dostosowałeś się do tego co było w klubie, ale wydaje się, że bardzo dobrze współpracujecie. No i najważniejsze - przynosi efekty.
- Tak, absolutnie. Myślę, że nie mówiłem o tym wystarczająco dużo - muszę naprawdę powiedzieć same dobre rzeczy o wszystkich asystentach, którzy bardzo mi pomogli, o naszych fizjoterapeutach, Kubie, a także o trenerach od przygotowania fizycznego. Każdy sukces wymaga pracy zespołowej. Nigdy nie jest to zasługa jednego trenera lub jednego gracza. Cała drużyna musi chodzić jak w zegarku. Również nasze kierownictwo, myślę, że zrobili wszystko, co trzeba, abyśmy mogli skupić się wyłącznie na grze. Jak dotąd sztab wykonał naprawdę świetną robotę.
Rozwój Andrzeja Pluty pod pana wodzą jest niesamowity. Dziś to gość, który patrzy przede wszystkim co może zrobić dla zespołu, a nie kiedy może odpalić swój rzut.
- Przede wszystkim znałem go z reprezentacji narodowej. I już pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałem, wiedziałem, że to naprawdę utalentowany facet. Chodziło bardziej o to, jak już powiedziałem, że kiedy tu przyjechałem, zawodnicy nie wierzyli w koncepcję drużyny. Nie wiem, jakie były wszystkie problemy, ale moim zadaniem było wydobyć z tych chłopaków to, co najlepsze. Myślę, że Andrzej naprawdę pokazał, że ma potencjał, aby być prawdziwym rozgrywającym, a nie tylko strzelcem. Być może sam też trochę myślał, że musi być strzelcem w drużynie, ale pokazał, zwłaszcza teraz w play-offach, że naprawdę potrafi kierować drużyną, podejmować dobre decyzje. Podjął wiele decyzji. Nie powiem, że jest już idealnie, ale jest bardziej konsekwentny, a ta konsekwencja ma duży wpływ na to, gdzie jesteśmy. Szczególnie w play-offach potrzebny jest rozgrywający, który naprawdę potrafi poprowadzić atak. Chciałbym też powiedzieć, że Andrzej wyraźnie poprawił się w obronie.
Wydaje się, że drugą z osób, która została odmieniona po pana przyjściu jest Ojars Silins - zawodnik, którego musiał pan wcześniej dobrze kojarzyć ze względu na jego narodowość.
- Oczywiście. Łotysze i Estończycy dobrze się znamy. To naprawdę doświadczony gracz. Potrafi dostosować się do wszystkiego. Jest dla nas bardzo solidnym weteranem. Myślę, że w obronie jest jednym z najważniejszych graczy w drużynie, więc musi pilnować najgroźniejszych przeciwników, być gotowy do zmiany pozycji i wykonywać wiele innych zadań. W ataku zapewnia nam przestrzeń i daje te ważne punkty w trudnych momentach. Ojars jest naprawdę ważny. Ale jak już powiedziałem, to cała drużyna jest najważniejsza. Zazwyczaj, jeśli wszystko się zgra, to wydobywa to z każdego gracza to, co najlepsze. Jeśli wierzą w to, co robimy, to mamy dobrych graczy. Nie chodzi o to, że dokonuję cudów. Myślę, że Aaron podjął dobre decyzje, dokonał dobrych wyborów przed sezonem. Po prostu wszystko zgrało się w całość, mieliśmy odpowiednią energię i kondycję fizyczną, dzięki czemu byliśmy w stanie grać przez 40 minut i walczyć do końca.
Aleksa Radanov - wydaje się, że przy trenerze bardziej wybuchowym, jak choćby Selcuk Ernak, to podczas spotkania we Włocławku w II połowie na parkiet by już nie wyszedł. Niewiele brakowało, a i Pan wyrzuciłby go wtedy do szatni. Pan dał mu szansę w końcówce, on zaś odpłacił się świetnymi zagraniami - dobitką spod kosza i dwiema trójkami. Cierpliwość do "złośników" popłaca.
- Nie powiedziałbym, że to "zły facet" (bad guy), ale rozumiem, co masz na myśli. Ale to część bycia trenerem, że musisz poznać poszczególnych zawodników, ich charaktery, jak zachowują się w określonych sytuacjach. Aleksa ma skomplikowaną osobowość. Jest naprawdę utalentowanym koszykarzem. Psychicznie być może oczekiwał od siebie nieco więcej, zwłaszcza od trenera. Myślę jednak, że doszliśmy do punktu, w którym już dość dobrze go znam. Znam jego mowę ciała, wiem, jak się zachowuje i wierzę w niego. Wiem, że jeśli chcemy nadal wygrywać w play-offach i finałach, to naprawdę go potrzebujemy. Oczywiście każdy ma gorsze momenty, gorsze mecze, ale musimy się podnosić. Moje podejście jako trenera jest takie: wychodzisz na boisko i dajesz z siebie wszystko. Nawet jeśli nie pójdzie ci dobrze, zawsze masz drugą szansę. Najważniejsze są jednak zasady drużynowe dotyczące obrony, ataku i tego, co trzeba robić dobrze. Nigdy nie będzie meczów, w których wszystko będzie idealnie zgrane lub w których wszyscy będą zdobywać punkty. Jeśli wykonasz pozostałe zadania prawidłowo, zawsze będziesz miał drugą szansę.
Waszą siłą jest to, że nie pękacie w końcówkach. Pokazaliście tu już wielokrotnie (m.in. Dziki, Stal, King, Górnik, Anwil) i to chyba dodaje pewności siebie kiedy mecz jest na styku i przychodzą kluczowe akcje?
- Świetnie pamiętam jak rozpoczęliśmy grę z Dzikami [debiut Heiko Rannuli w Legii - przyp. B.] i to co zrobił Kameron w ostatnich dwóch minutach. Potem Anrzej przeciwko Ostrowowi, ten ostatni rzut... Wierzyłem w graczy, ale myślę, że to również poprawiło naszą pewność siebie jako drużyny, że nawet jeśli w ostatnich minutach przegrywamy kilkoma punktami, to nadal mamy graczy, którzy mogą wygrać mecz. Nadal wierzę, że kluczem do sukcesu jest obrona. Ludzie widzą te ostatnie rzuty, które wykonaliśmy, ale my przede wszystkim zatrzymaliśmy przeciwników. Konsekwentnie, przeciwko każdej drużynie, wygraliśmy w ostatnich sekundach dzięki obronie, ponieważ zatrzymaliśmy przeciwników. Te rzuty były już tylko bonusem, który zapada w pamięci kibiców.
Seria wyjazdowych wygranych jest niesamowita. Biorąc to pod uwagę, że nie Legia nie ma przewagi parkietu w finale play-off, wystarczy tylko kontynuować tę serię, by zdobyć mistrzostwo.
- To dla mnie niesamowite osiągnięcie, te 12 meczów wyjazdowych, ponieważ w Polsce nie jest łatwo wygrać mecz wyjazdowy. Ale oczywiście każdy mecz w play-offach jest inny. Jeśli gra się z Treflem, to jest inaczej. Jeśli gra się z Lublinem, to jest inaczej. Zwłaszcza seria siedmiu meczów, kiedy trzeba wygrać cztery, to długa seria. Nie można się poddawać po jednym spotkaniu. Nawet jeśli wygrasz dwa mecze z rzędu, nadal musisz być naprawdę skoncentrowany na trzecim meczu. To będzie długa seria. Nie chcę zbytnio rozmawiać o tym tygodniu. Zaczynamy od zera i musimy skoncentrować się na każdym meczu, niezależnie od tego, czy gramy u siebie, czy na wyjeździe. Myślę, że ten mecz u siebie sprawił nam trochę kłopotów. Myślę, że teraz mamy to już za sobą. Być może trochę nam to siedziało w głowach. Również atmosfera, która panowała na początku, kiedy tu przyjechałem, nie była może najlepsza. W niektórych meczach byliśmy trochę ospali, ale teraz, nawet w ostatnim meczu z Anwilem, nasza hala była dla nas prawdziwą jaskinią i dała nam naprawdę dobrą energię.
Wie trener jak długo fani Legii czekają na tytuł mistrzowski w wykonaniu koszykarzy swojego klubu?
- Oczywiście, wiem, że od 1969 roku. Ostatni tytuł był w 1969 roku, a trzy lata temu Legia grała w finale. Oczywiście wiem, że to wielka sprawa dla Legii. Legia to dumna, wielka organizacja. Zawsze dążą do wielkości. Wiem, o co toczy się gra i wiemy, czego oczekują kibice, ale ostatecznie musimy wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafimy. Wiemy, że finały, niezależnie od tego, gdzie będziemy grać, będą dla nas ważniejsze. Zrobimy to, co robiliśmy przez ostatnich kilka rund i będziemy walczyć dalej.
Gracie wiele meczów w tym okresie sezonu. Jak spędza wolny czas w Warszawie i Polsce Heiko Rannula?
- Byłem szczęśliwy, że mogłem grać w play-offach przez ostatnie siedem, osiem sezonów mojej kariery trenerskiej. Dla mnie zawsze, kiedy wychodzi słońce i czuć już tę pogodę, to jest to dla mnie jak gra czasu i wchodzę w trochę inną strefę, również mentalnie. Dużo wolnego czasu poświęcam na skupienie się, ponieważ obecnie mieszkam tu sam. Moja rodzina jest w Estonii, więc mam czas, aby naprawdę skupić się na sobie. Jeśli jest dzień po meczu, staram się trochę odciąć od koszykówki i naprawdę odpocząć. Ale potem wszystko zaczyna się od nowa i analizuję naszą grę, grę przeciwników. Jestem koszykarskim maniakiem. Jeśli są inne mecze, nadal uwielbiam oglądać koszykówkę. Tak wygląda dla mnie gra z czasem. Jeden, dwa miesiące to czas, który naprawdę lubię.
Czy przed kolejnym sezonem planujesz sprowadzić swoich najbliższych do Warszawy?
- W przyszłym sezonie, bez wątpienia. Zarówno moja żona, jak i córka przyjadą do Polski i również będą miały okazję poznać to piękne miasto.
A jak z nauką języka polskiego? Jest w planach, czy nie widzisz potrzeby?
- Tak, na pewno planuję. Przede wszystkim dlatego, że rozumiem rosyjski, więc myślę, że zrozumienie polskiego nie będzie dla mnie trudne. Już teraz sporo rozumiem. Przyjdzie to dość szybko. Ale mówienie i wymowa niektórych słów nie jest taka łatwa. Jestem pewien, że w następnym sezonie szybko to opanuję.
Był pan obecny na meczu piłkarzy Legii. Jak podobała się atmosfera na trybunach? I czy w ogóle lubi pan piłkę nożną?
- Lubię piłkę nożną. Zwłaszcza kiedy byłem młodszy, kiedy jeszcze grałem - wtedy dużo meczów oglądałem. Teraz, oczywiście, jako trener nie mam tyle czasu, żeby oglądać mecze, Ligę Mistrzów, czy coś w tym rodzaju. Ale ogólnie kocham piłkę nożną, a zwłaszcza atmosferę, która panuje na stadionie Legii. Właściwie, kiedy tu przyjechałem, nie wiedziałem o tym, że kibice Legii są znani w całej Europie, z tego co robią. Teraz widziałem to na własne oczy i bardzo mi się podobało. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie będę mógł obejrzeć jeszcze więcej meczów.
W trakcie rozgrzewki większość poprzednich trenerów nie obserwowała swoich zawodników - tym zajmowali się asystenci. Pan widzę, że za każdym razem uważnie obserwuje graczy przed meczami. Chodzi o ocenę tego, kto jak jest skoncentrowany?
- To bardziej przypomina moją rutynę. Zazwyczaj przed meczami moi asystenci wykonują główne zadania na boisku wraz z zawodnikami. Mamy określoną rutynę. Najpierw pracują asystenci, następnie odbywa się spotkanie drużyny, a potem wracamy na boisko. Moja rutyna wygląda tak, że lubię siedzieć za boiskiem, przemyśleć wszystko i obserwować zawodników, a przed meczem, zazwyczaj 20–25 minut przed rozpoczęciem, chcę już być na sali.
Był pan wcześniej łączony z ofertą Czarnych Słupsk, więc jakieś pojęcie o polskiej lidze pan miał. Czy dziś, widząc ją od środka, ma pan takie same przemyślenia o naszej lidze?
- Po pierwsze, już latem ubiegłego roku odbyłem rozmowy z Aaronem Celem. To był mój pierwszy kontakt z Aaronem, Legią i prezesem. Wówczas nie doszło do porozumienia. Potem otrzymałem ofertę ze Słupska lub, powiedzmy, odbyłem kilka rozmów. Uznałem jednak, że to nie był dla mnie odpowiedni moment, ponieważ nadal graliśmy w europejskich pucharach z Cramo. Kiedy tu przyjechałem, najpierw zapoznałem się z polską ligą, ale mimo to, kiedy tu przyjechałem, zauważyłem, że jest to liga nieco specyficzna. Jest bardzo fizyczna. Drużyny są naprawdę duże, a liga bardzo wyrównana. Nie widziałem ligi, w której pierwsza i ostatnia drużyna w tabeli mogą być tak blisko siebie i wygrywać mecze. Dla mnie to było zaskakujące. Również poziom fizyczności, zwłaszcza w niektórych meczach sezonu zasadniczego, był naprawdę bardzo zmienny. Potrzebowałem trochę czasu, aby się dostosować i zrozumieć, że w niektórych meczach trzeba być gotowym na walkę wręcz. W niektórych meczach decyzje sędziów były nieco inne, ale tak właśnie jest w koszykówce. Trzeba szybko się dostosować i grać zgodnie z zasadami.
Osiągnęliście już więcej niż kibice spodziewali się w trakcie sezonu. Jak zmotywować zespół, by nie osiadł na laurach i nie cieszył się z bycia w finale, a powalczył o historiczny sukces?
- Myślę, że ta drużyna jest głodna zwycięstw. W play-offach, kiedy dochodzi się do finału, nawet jeśli nikt się tego nie spodziewał, wciąż chce się więcej i więcej. Myślę, że wszyscy o tym wiemy - jak już wspomnieliśmy, Legia zdobył swój ostatni tytuł w 1969 roku. Nie sądzę, żebyśmy potrzebowali zbyt wiele dodatkowej motywacji. Wiemy, że drużyna, z którą będziemy grać, będzie faworytem, ale będziemy walczyć. Najważniejsze, o czym powiedziałem również zawodnikom, to to, że musimy pozostać sobą, wierzyć w to, co się sprawdziło, i nie poddawać się, ponieważ na pewno będą wzloty i upadki, ale ostatecznie w serii czterech meczów liczy się przede wszystkim wytrzymałość psychiczna, która pozwala przetrwać wszystkie trudności i walczyć do końca.
Początkowo mówiło się, że trener nie uśmiecha się. Zdarzyło się jednak kilka razy, że dał pan upust radości. Na pełnię szczęścia i uśmiech od ucha do ucha musimy poczekać na zdobycie mistrzostwa?
- Oczywiście. Wtedy zobaczysz mnie uśmiechniętego. Ale ja jestem po prostu sobą. Nie próbuję pokazać czegoś, czego nie mam. Jestem facetem z Estonii. Estończycy są zazwyczaj trochę, może nawet bardziej, jak to powiedzieć? Bardziej skryci. Ale na pewno, jeśli zdobędziemy ostatnie zwycięstwo w tym sezonie, obiecuję, że będę się więcej uśmiechał.
Po ostatnim meczu kibice skandowali pańskie imię i nazwisko - jakie to uczucie? Szybko przekonał pan do siebie warszawską publiczność.
- Zazwyczaj nie lubię chwalić siebie, czy mówić o sobie. Po zakończeniu sezonu możemy porozmawiać o dobrych i złych rzeczach. Oczywiście, że cieszę się i chciałbym podziękować fanom. Cieszę się, że mnie lubią. Ale ogólnie rzecz biorąc, robota nie została jeszcze wykonana do końca. Skupmy się na tych najbliższych meczach.
Skończycie sezon jako jedni z ostatnich w Polsce. Czy to nie utrudni budowania składu na kolejne rozgrywki, czy może już teraz myślicie o tym, jak wyglądać będzie Legia na nowy sezon?
- Myślę, że tu właśnie wkracza Aaron, ponieważ ma naprawdę duże doświadczenie. Myślę, że znajdziemy sposób, aby już teraz trochę przygotować się do następnego sezonu. Jestem głęboko przekonany, że Aaron i asystenci pomogą mi w tym, i wszystko będzie dobrze.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski, fot. Piotr Koperski, Paweł Kołakowski, Marcin Bodziachowski