SPONSOR STRATEGICZNY
PARTNER STRATEGICZNY

Maciej Jankowski: Chcemy znów znaleźć się na szczycie

7 godzin temu | 02.09.2025, 15:17
Maciej Jankowski: Chcemy znów znaleźć się na szczycie

30-letni Maciej Jankowski jest jednym z asystentów w pierwszym zespole koszykarskiej Legii. W minionym sezonie pomagał najpierw Ivicy Skelinowi, później Heiko Rannuli, a sezon zwieńczył złotym medalem mistrzostw Polski. Równolegle prowadził najstarszy zespół juniorów naszego klubu. Urodzony w Warszawie chłopak przed laty sam zaczął treningi w koszykarskiej Legii i śledził z bliska pierwsze kroki odradzającej się legijnej koszykówki, która wówczas grała w II lidze. Popularny "Sowa" w dłuższej rozmowie wspomina, jak sprzedawał bilety na mecze seniorów, a później biegał z mopem wycierać parkiet podczas spotkań pierwszej drużyny. Bardzo wcześnie zakończył grę w kosza, uznając, że... z tego nie będzie miał chleba. "Takie słowa usłuszałem od Roberta Chabelskiego" - mówi. Postanowił zatem zostać trenerem. Już w wieku 25 lat prowadził jeden z zespołów seniorskich jako pierwszy szkoleniowiec. Obecnie związany jest z pierwszą drużyną Legii, z którą zamierza powalczyć o kolejny medal mistrzostw Polski oraz wyjście z grupy Ligi Mistrzów. W przyszłości zaś planuje zostać pierwszym trenerem. Na bardzo wysokim poziomie. Zapraszamy na dłuższą rozmowę z Maciejem Jankowskim.

Umiesz naśladować sowę?
Maciej Jankowski: Nigdy nie próbowałem.

A który z zawodników robi to najlepiej?
- Myślę, że Michał Kolenda.

Często słyszysz, że jesteś "synek" Chabla?
- Zdarza mi się. Albo wnukiem. Już bardziej wnukiem, oczywiście nie patrząc na jego wiek. Ale, tak, zdarza się to słyszeć.



Trudno było podjąć decyzję o zakończeniu gry w kosza tak wcześnie?
- Myślę, że nie. W dużej mierze dzięki temu, kiedy już wiedziałem, że nie będę miał z tego chleba. Zresztą takie słowa kiedyś usłyszałem od "generała" Chabelskiego. Więc dosyć szybko wiedziałem, że muszę znaleźć sobie inną drogę. A z racji tego, że kochałem i kocham ten sport, to wybór był nie to, że prosty, ale taki naturalny.

Jako koszykarz nie miałeś pewnie nadziei, by znaleźć się choćby w kadrze meczowej mistrza Polski. Tymczasem w czerwcu odebrałeś pierwszy złoty medal jako jeden z asystentów.
- To prawda. Jak przychodziłem do Legii, to seniorzy grali w drugiej lidze. I to prawda - nie podejrzewałem, że tak to się potoczy, nie podejrzewałem, że tak naprawdę w moim pierwszym sezonie w ekstraklasie sięgniemy od razu po najwyższe trofeum.

Niektórzy na taki sukces nie doczekają się przez całą trenerską karierę albo nie doczekają go nigdy. Ty masz złoto już na starcie. Jak zatem wyznaczać sobie kolejne cele? Czy myślenie w ten sposób jest pozbawione sensu, bo w polskich realiach trudno będzie to przebić.
- Myślę, że najciężej jest powtórzyć mistrzostwo. W ostatnich kilkunastu latach chyba tylko Anwil tego dokonał. Na pewno głód w nas jest. Tak naprawdę jak wygrywasz mistrzostwo to jest wielka radość i satysfakcja, że praca, którą wykonaliśmy, nie poszła na marne. Ale myślę, że jak tylko opadł kurz, to już każdy z nas myślał, co zrobić, żeby za rok też znaleźć się na szczycie.

W ostatnim sezonie godziłeś rolę trenera w legijnej Akademii z funkcją asystenta pierwszej drużyny. To chyba trudne zadanie, szczególnie w weekendy, kiedy rozgrywane są mecze?
- No właśnie... Na dniach ma zostać podjęta decyzja, w którą stronę mam pójść [dziś już wiadomo, że MJ zostaje przy pierwszej drużynie - przyp. M.B.]. Wydaje mi się, że będę albo przy jednym, albo przy drugim zespole. Raczej nie będziemy już tego łączyć. Natomiast czeka mnie jeszcze rozmowa, że tak powiem, z górą i w zależności od ich decyzji, to tak będę działał w tym systemie.

A łączenie tych funkcji, tak jak w poprzednim sezonie to chyba trudne zadanie. Szczególnie w weekendy, kiedy masz dwa mecze, czasem jeden na jednym końcu Polski, drugi na drugim...
- To prawda, to było wyzwaniem. Tak naprawdę byłem na wszystkich treningach i ekstraklasy, i drugiej ligi. Na wszystkich domowych meczach ekstraklasy. A jeżeli chodzi o wyjazdy, to tak starałem się też planować terminarz drugiej ligi, żeby móc wsiąść w samochód po meczu i pojechać do drużyny. No i tak naprawdę od sierpnia do marca tak właśnie funkcjonowałem. Od marca, kiedy skończyliśmy już drugą ligę i rozgrywki U-19, mogłem się skupić na pierwszym zespole. Oczywiście cały czas trenując naszych, mam nadzieję, przyszłych zawodników pierwszego zespołu.

Życie prywatne trzeba wtedy naginać, szczególnie w takich momentach, kiedy masz dwa mecze w weekend.
- To prawda. Jak masz rodzinę, czy partnerkę, to musi być wyrozumiała... i moja taka jest. No bo tak naprawdę nie masz weekendów. Tak jak w sporcie, to nie jest praca poniedziałek - piątek 8-16. Tylko tak naprawdę to jest 24/7. Odkąd zaczyna się sezon, jest albo trening, albo mecz. Jak pierwsza drużyna ma dzień wolny, to "moi chłopcy" (U-19) trenowali i odwrotnie. Jak ja dawałem wolne, no to to pierwszy zespół miał trening. Także trochę czasu spędziłem w ostatnich miesiącach w hali na Bemowie.

No i oprócz tej pracy przy pierwszej drużynie, kiedy pomagasz trenerowi i przygotowujesz skauting, to jeszcze musisz sam się przygotować na prowadzenie treningu młodzieży.
- To prawda. Na pewno nie chciałem ich zaniedbywać i na każde zajęcia byłem przygotowany. Wiemy, że mamy wielu perspektywicznych chłopaków. Więc to prawda, że trzeba było dużo pracy na to i też trzeba było szukać balansu w tym wszystkim.

Lubisz robić skauting?
- Lubię. Myślę, że w pracy asystenta to ważne, żeby to lubić, bo w przeciwnym razie, będzie ci bardzo ciężko. Robiąc skauting rozwijasz się jako trener, bo możesz podpatrzeć jak pracują inni trenerzy. Z reguły nie oglądasz jednego, czy dwóch meczów, tylko raczej 4-5, więc już masz jakąś próbę innego systemu. Często jest tak, że coś Ci się spodoba, zapiszesz to sobie i potem z tego skorzystasz. Może podrzucisz też pierwszemu trenerowi. Choć i nasi pierwsi trenerzy też dużo oglądają, także jest to żmudna praca.

Zdradź czego oczekuje od Ciebie trener Rannula podczas samych meczów?
- Podczas meczu zajmuję się głównie śledzeniem naszych posiadań czyli wszystkie nasze ataki miałem zapisane posiadanie po posiadaniu i co z nich osiągaliśmy. Czyli czy punktowaliśmy, czy był niecelny rzut, czy jakaś strata, więc w przerwie mogłem przekazać trenerowi, co działa, a z czym mamy problem. Plus śledziłem faule naszych zawodników, więc jak tylko ktoś dostawał drugi, bądź trzeci faul, to go informowałem. Natomiast trener Heiko Rannula jest tak zorganizowany, że często już sam wiedział, które to przewinienie zawodnika. To były moje główne zadania podczas podczas meczu, a przed meczem, no to te słynne rozgrzewki, które z trenerem Jamrozikiem robimy, po których schodzimy obaj zdyszani i wypompowani do szatni.

Czy Twoja rola przy pierwszym zespole bardzo się zmieniła względem tego kiedy pierwszym trenerem był Ivica Skelin?
- Trochę tak. Na pewno miał na to wpływ także etap sezonu - byłem już trochę dłużej w drużynie, lepiej znałem tych zawodników niż na początku, gdy był trener Skelin. Stąd jakieś małe odpowiedzialności podczas treningów dostawałem. Pod tym względem troszkę się zmieniło. Natomiast uważam, że obaj trenerzy są fachowcami w tym, co robią.

Jaka jest recepta, by mimo różnicy wieku względem zawodników, ci nie weszli młodemu trenerowi, również asystentowi, na głowę?
- Trzeba wiedzieć, o czym się mówi. Trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym do treningów i meczów, bo zawodnicy, zwłaszcza ci doświadczeni, zadają ci wypunktowane pytania. Nie pytają o jakieś rzeczy ogólne, tylko raczej "celują". Więc musisz znać najbliższego przeciwnika, ich zawodników i statystyki, żeby móc odpowiedzieć. Do tego dochodzi też taka normalna partnerska relacja. To jest coś ważnego, zwłaszcza jak jesteś asystentem, bo masz trochę inny kontakt niż pierwszy trener. Nie możesz być przyjacielem, ale też nie jesteś katem, bo nie jest to twoja rola. Dużo również zależy od świadomości zawodników, których masz. My mieliśmy w zeszłym sezonie super grupę. Ta, która jest teraz też jest profesjonalna, są skoncentrowani, więc i ja jestem niewiele starszy od większości z nich, ale nie ma z tego powodu żadnych takich problemów.

Byłeś pierwszym trenerem w jednej z drużyn, mając niespełna 25 lat. Czy charyzma to coś, bez czego trudno myśleć o funkcji szkoleniowca?
- Myślę, że tak. Każdy trener ma jakiś swój sposób. Żaden nie jest dobry, żaden nie jest zły. Ale myślę, że charyzma to jest coś, co przydaje się w pracy pierwszego trenera. Już od najmłodszych roczników, pracując z młodzieżą, zarażasz tą swoją charyzmą. Po seniorów, gdzie wiadomo, że dochodzą pieniądze... Ale tak, charyzma jest ważna w tym fachu.

A czy jest trochę tak, że młodemu asystentowi zawodnicy powiedzą więcej, co im leży na wątrobie, niż pierwszemu trenerowi? Bo bardziej traktują asystenta jak kumpla, niekoniecznie przełożonego?
- To prawda. Często asystent jest filtrem w przekazywaniu informacji, bo wiadomo, że są zawodnicy, którzy zawsze się skarżą. My oczywiście takich nie mieliśmy, ale na pewno zawodnicy chętniej mówią asystentom co im leży na sercu. Są w stanie powiedzieć to, z czym niekoniecznie pójdą do pierwszego trenera. I to jest ważna rola, żeby czasem zasugerować coś pierwszemu trenerowi, czy zwrócić na to uwagę. Dobry trener bierze to sobie do serca i też jest w stanie się odpowiednio dopasować.

Pod względem warsztatu, kto miał największy wpływ na Ciebie jako trenera?
- Trener Krzysztof Szablowski, z którym pracowałem tutaj w Akademii Koszykówki Legii, i z którym też spędziłem sezon w pierwszoligowych Dzikach Warszawa.

Masz jakieś wzory trenerskie - z Polski, czy ze świata?
- Nie ukrywam, że staram się oglądać Euroligę i mam kilku trenerów, których oglądam nie tylko pod względem ich systemów taktycznych, ale też właśnie jak zarządzają zawodnikami, czy asystentami podczas meczów. Chyba jednak nie mam takiej jednej osoby, którą mógłbym wskazać, jako takiego trenerskiego idola.

A kto był Twoim sportowym idolem?
- Michael Jordan. Nie tylko przez inicjały, ale bez wątpienia jest to największy koszykarz wszechczasów w mojej opinii.

Wspomniałeś o tym, że przychodziłeś do Legii, kiedy seniorska drużyna była w drugiej lidze. Dzisiaj jest mistrzem Polski, więc doskonale widziałeś ten rozwój od tej trzeciej klasy rozgrywkowej, wcześniej tak naprawdę od czwartej. Wyobrażałeś sobie wtedy, że to w ogóle może zajść tak daleko?
- Nie sądziłem albo może lepiej - nie wyobrażałem sobie, że to może się tak potoczyć. Pamiętam, też pewnie pamiętasz, jak wyglądała wtedy hala na Bemowie. Jakie były bilety, które sam też sprzedawałem. Kiedy ich nie sprzedawałem to siedziałem na "mopie" podczas meczów. W życiu nie podejrzewałbym, że tak to się potoczy, a wierzę, że to nie jest jeszcze nasze ostatnie słowo - możemy jeszcze pokazać się w Europie oraz częściej meldować się w lidze na najwyższym stopniu podium.

Z tamtych właśnie czasów był jakiś mecz, który utkwił Ci w pamięci?
- Na pewno mecz, w którym "popsuł" się Paweł Podobas. Mecz, po którym weszliśmy do pierwszej ligi. Mam zdjęcie z tego meczu - hala wyglądała zupełnie inaczej niż obecnie. Pamiętam, że wtedy w sześciu, którzy trenowaliśmy w drużynie juniorów, siedzieliśmy razem na ławeczce i jak tylko sędzia pokazywał, że trzeba sprzątnąć parkiet, to wylatywaliśmy z mopem.

Czy planujesz sobie jakąś ścieżkę kariery z większym wyprzedzeniem? Czy takie decyzje podejmujesz sezon po sezonie?
- Jedno i drugie. Gdzieś mam dalekosiężne plany, powiedzmy w perspektywie 5-10, może nawet 15 lat. Dalej nie wybiegam. Ale najważniejsze jest, żeby było to spójne z tym, co robi się sezon po sezonie. Dlatego tak samo ważne jest to, co będzie w najbliższym sezonie. Myślę o tym i mam takie ambicje, żeby być kiedyś pierwszym trenerem, na takim poziomie albo jeżeli się uda, nawet wyższym.

Czy gdyby Maciej Jankowski zawodnik trafił na swojej drodze Macieja Jankowskiego trenera, to dziś grałby w kosza na wysokim poziomie?
- A może wcześniej skończyłby zawodniczą karierę? A raczej przygodę... i zajął się trenowaniem? Ciężkie pytanie. Nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć.

W poprzednim sezonie miałeś namiastkę europucharów w postaci ENBL. Teraz Legia zagra w BCL. Duża sprawa, biorąc pod uwagę drużyny, jakie biorą w nim udział.
- Nic nie ujmując rozgrywkom ENBL, ale to jest jak przesiadka z malucha, takiego lekko zardzewiałego w Porsche Turbo.

Myślisz, że Legia jest w stanie być pierwszą drużyną polską, polską drużyną, która wyjdzie z grupy BCL?
- Wierzę w to i na pewno zrobimy wszystko, żeby tak się stało.

Widzisz na co dzień pierwszy zespół. Wiadomo, jest wczesny etap, rozmawiamy jeszcze przed pierwszym sparingiem, nie ma trenera Rannuli, Andrzeja Pluty i Matthiasa Tassa. Ale to myślisz, że to jest zespół, który może znowu bić się o medale w kolejnym sezonie?
- Tak, widać, że grupa jest zmotywowana. Po tym jak zbudowali ją trener z Aaronem, myślę, że będziemy gotowi na grę na dwóch frontach, czyli nie tylko w Polsce, ale właśnie w Champions League. Możemy i będziemy chcieli znowu zameldować się w czwórce, a na pewno mamy potencjał, by znowu bić się o najwyższe cele.

Mało kto ma taką wiedzę na temat najstarszych roczników młodzieżowych legijnej akademii. Jak widzisz nadchodzący sezon w wykonaniu drużyn do lat 17 i 19?
- Ten zespół, który ja prowadzę, czyli U19, jednocześnie gra w drugiej lidze. Są to chłopcy z roczników 2007-08. Mamy bardzo utalentowaną grupę, zwłaszcza w tym starszym roczniku. Jako trener chciałbym, żeby zakończyli swoją młodzieżową przygodę z medalem na szyi. Byliśmy blisko już w ostatnim sezonie i wiem, że jest to też dla nich ważne, żeby w taki sposób zwieńczyć tę młodzieżową przygodę z koszykówką. Natomiast to, co im zawsze powtarzam, to najważniejsze jest robienie progresu, ponieważ jak później pójdą do seniorskiej koszykówki, to nikt ich nie będzie pytał, ile mają złotych medali, ile srebrnych, młodzieżowych, tylko to, czy są w stanie zrozumieć, co mówi do nich trener, czego od nich wymaga. W taki też sposób staram się ich rozwijać, żeby po prostu byli gotowi na to przejście do koszykówki seniorskiej. Bo przejście z drugiej ligi do ekstraklasy to nie jest jeden skok. To są dwa albo trzy ogromne susy. Liczę, że powalczymy w finałach Mistrzostw Polski U-19 z tym zespołem. Jeżeli chodzi o zespół 17, on się trochę przemodelował, bo doszedł nam nowy rocznik, czyli 2010 i kilku chłopców zostało z 2009. Więc ta CLJ'ka będzie takim papierkiem lakmusowym, żeby ocenić potencjał tej grupy.

Czyli najważniejszy w rozgrywkach młodzieżowych będzie nie tyle wynik, bo te będą się liczyły w seniorach, tylko indywidualny rozwój tych graczy.
- Tak uważam i myślę, że jeżeli dobrze prowadzisz ten indywidualny rozwój, co przekłada się na rozwój drużynowy i progres w trakcie sezonu, to będzie to miało przełożenie później na grę i de facto na końcu na wyniki.

Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Udostępnij
 

Sponsorzy i Partnerzy

Sponsor Strategiczny
Partner Strategiczny
Partner główny
Sponsor
Sponsor główny Akademii, Partner Tytularny drużyn II ligi, U19 i U17
Partner Strategiczny projektów dziecięcych i młodzieżowych koszykarskiej Legii Warszawa
Sponsor Strategiczny Programu Rozwoju Koszykarskich Talentów
Partnerzy
Partner techniczny
Partnerzy medialni
Partnerem Edukacyjnym Projektów Młodzieżowych
6741560