Czarek Trybański dla Legiakosz.com (ROZMOWA)

Autor: Marcin Bodziachowski fot. Piotr Koperski
2015-11-04 15:00:00

Jest pierwszym Polakiem, który zagrał w NBA. Wychowanek Legii po latach wrócił do Warszawy i znów występuje w klubie, w którym stawiał pierwsze koszykarskie kroki. Polecamy obszerną rozmowę z mierzącym 217 centymetrów centrem Legii Warszawa.

Czy więcej osiągnąłbyś w koszykówce, gdybyś wcześniej zaczął trenować? Trzeba przyznać, że zacząłeś bardzo późno.
Cezary Trybański: Zacząłem dość późno, ale nigdy nie myślałem tymi kategoriami. Może właśnie dzięki temu, że tak późno zacząłem, jeszcze gram. Wielu kolegów z mojego rocznika, pokończyła już kariery. Cieszę się, jak to wszystko wyglądało w moim przypadku i z tego, że mogę nadal grać.

Jaki według Ciebie jest optymalny wiek do rozpoczęcia treningów?
- Wiadomo, że im wcześniej się zacznie, tym lepiej. Nie mówię nawet o typowo koszykarskich ćwiczeniach, ale patrząc na dzisiejszą młodzież, która ma problemy z bieganiem, warto wcześnie zacząć chociażby ćwiczenia ogólnorozwojowe, żeby nabyć sprawności, która w późniejszym etapie jest bardzo potrzebna.

Co dało Ci NBA pod względem koszykarskim, czego się tam nauczyłeś?
- Na pewno to spełnienie moich dziecięcych marzeń, bo jak stawiałem swoje pierwsze koszykarskie kroki, właśnie w tej hali na Bemowie, w której rozmawiamy, byłem zafascynowany Jordanem, NBA i bardzo chciałem tam być. W końcu udało się spełnić to marzenie. Co mi to dało? Tak jak wcześniej wspomniałeś, późno zacząłem i tam mogłem nadrobić zaległości. Miałem bardzo dużo indywidualnych treningów z trenerami i to byli trenerzy, którzy grali wcześniej na pozycji centra, więc znali te zachowania i manewry. Mogłem trenować indywidualnie chociażby z Kareem Abdul-Jabbarem, czy Kevinem McHale. To były niesamowite treningi i przeżycia, które zostają na całe życie.



Czyli oprócz treningów z całym zespołem, miałeś tam wiele zajęć indywidualnych pod kątem gry na swojej pozycji?
- Dokładnie tak jest w NBA. Tam obowiązuje podział na zajęciach na zawodników podkoszowych, obwodowych. Trening z drużyną trwa około godziny-półtorej, a duży nacisk kładziony jest na indywidualne treningi, poprawianie swoich słabości i manewrów. Z racji swojego wzrostu, dużo czasu musiałem spędzać na siłowni, bo musiałem się wzmocnić fizycznie. Nie da się ukryć, że gdy wyjechałem do USA byłem młody i wiotki i musiałem sporo nad tym pracować. Ćwiczyłem też wiele manewrów podkoszowych.

Jak wyglądały w ogóle Twoje przenosiny do Pruszkowa, "transfer" - jeśli tak można to nazwać. Kto był tego inicjatorem i czy była w ogóle szansa, żebyś na kolejny sezon został w naszym klubie?
- Zacząłem wtedy rozmowy z Legią i byłem bliski pozostania w tym klubie. Byłem jeszcze młodym zawodnikiem, który dopiero zaczynał swoją przygodę z koszykówką i było wiadomo, że nie będę miał zbyt wielu minut gry.

Ale teoretycznie w Pruszkowie, grającym ligę wyżej - czyli w najwyższej klasie rozgrywkowej, powinieneś mieć ich mniej niż w Legii.
- Tylko Pruszków miał wtedy silny zespół w najwyższej klasie rozgrywkowej, która wtedy nazywała się jeszcze I ligą, nie ekstraklasą i z nim mogłem trenować oraz drużynę rezerw w drugiej lidze, czyli w tej klasie rozgrywkowej, w której grała wtedy Legia. Wówczas w drugim zespole Pruszkowa miałem zagwarantowane 40 minut w meczu. Trener mógł mnie zmienić tylko na moją prośbę - tak wyglądał zapis w umowie. To zdecydowało, że odszedłem z Legii do Pruszkowa. Niestety po roku drużyna z niższej (drugiej) ligi została wycofana. Zostałem wtedy już tylko na treningach z pierwszym zespołem.

Jak wspominasz ten swój okres "pruszkowski"? Stamtąd przecież trafiłeś do NBA, ale tak naprawdę, tam również grałeś dość krótko.
- Najlepszy był właśnie ten pierwszy rok w Pruszkowie, kiedy grałem w niższej lidze, bo grałem dużo i zdobywałem doświadczenie. Później drużyna rozpadła się i trafiłem do pierwszego zespołu. Tam dość długo grałem bardzo mało. Dopiero kiedy pojawił się grecki trener [Michalis Kiritsis - przyp. B.] i zobaczył mnie na treningach na bocznych koszach, zapytał dlaczego nie trenuję z pierwszym zespołem, bo już od dawna powinienem. Powiedział, że wierzy we mnie i od tego się zaczęło, bo zacząłem dostawać więcej minut. W klubie ponadto pojawiły się kontuzje, zwolnienia w drużynie, więc był moment, że byłem w klubie drugim centrem, zaraz po Kordianie Korytku. Wtedy zacząłem grać więcej, a później wyjechałem do Stanów.

Myślałeś, co by było, gdyby NBA nie wypaliło? Zostałbyś w Pruszkowie?
- Nie staram się patrzeć na wszystko w kategoriach co by było, gdyby... Z drugiej strony, kiedy zaczynałem przygodę w Legii, to było wcześniej tak, że byłem często zaczepiany przez pana, który sprzedaje warzywa na bazarku na Bemowie. Zachęcał mnie do uprawiania sportu, bo wiedział, że nic nie robię i mój wzrost się marnuje. Zawsze powtarzał mi, że ma namiary na trenera koszykówki, żebym spróbował i może zacznę trenować. Zadzwoniłem, przyszedłem na Legię...

To były namiary na "Chabla"?
- Nie, to był trener siatkówki Legii, Drzyzga. Zaproponował mi treningi z drużyną, ale ja wtedy chciałem grać w kosza, pragnąłem gry kontaktowej i zrezygnowałem z treningów siatkarskich. Teraz równie dobrze mógłbym rozpatrywać, co by było, gdybym grał w siatkówkę. Ale nie patrzę wstecz, tylko o tym co będzie.

W siatkówce może byś zdobył więcej medali, bo reprezentacja miała w tych latach więcej osiągnięć.
- Jeśli oczywiście bym do niej trafił.

 



Bardziej chodziło mi o to, czy miałeś jakiś "wariant" przed wyjazdem do USA - co będzie, jak nie wyjdzie. Albo w ogóle jeszcze przed tym, jak pojawiła się możliwość wyjazdu za ocean.
- Kiedy mój kontrakt z Pruszkowem wygasł, chciałem spróbować swoich sił w Europie. Chciałem jechać do klubu, gdzie ktoś pracowałby ze mną indywidualnie. W Polsce w tamtych czasach, i pewnie do dzisiaj tak jest, kładzie się nacisk na wynik. Na młodych zawodników nie ma miejsca, zazwyczaj bierze się doświadczonych zawodników, na których się stawia. Tak na pewno było wtedy. Stwierdziłem wówczas, że powinienem wyjechać i spróbować swoich sił w Europie i taki był mój plan. Aby to zrealizować, musiałem skontaktować się z jakimś agentem. Będąc wcześniej w USA, gdzie Pruszków wysłał mnie wraz z kolegą na szkolenie i treningi, miałem kilka wizytówek. Zadzwoniłem na numer jednej z nich, do jednego z agentów ten powiedział, że pomoże mi znaleźć klub w Europie, tylko był jeden warunek - musiałem być w formie, żeby nie było tak, że dostanę zaproszenie od klubu, a nie będę w stanie nawet dobrze pobiegać. Wytłumaczyłem mu, jaka jest sytuacja w Polsce, że trudno jest o obiekty, żebym mógł indywidualnie trenować, utrzymać formę. Agent zaproponował mi przylot do USA, gdzie mógłbym przygotowywać się i tak tam trafiłem. Zacząłem się przygotowywać i wtedy zaczęli na mnie zwracać uwagę ludzie, którzy tam się "kręcili", jak się później okazało przyglądał mi się jeden ze scoutów z NBA. Poprosił mnie o namiary na agenta i tak się zaczął szum wokół mojej osoby. Później pojawiali się kolejni i kolejni skauci. Agent przygotował w końcu trening pokazowy dla kilku drużyn, które były zainteresowane. To było w Cleveland, bodajże przyjechało wtedy 11 drużyn i 9 z nich zaprosiło mnie do siebie na indywidualne treningi. Odwiedziłem po kolei tych dziewięć klubów, gdzie przechodziłem różnego rodzaju testy, indywidualne treningi, granie przeciwko trenerom, zawodnikom, jeden na jeden. Wizyty te zakończyły się propozycjami podpisania kontraktu. Usiadłem z agentem, by przeanalizować z nim co by było dla mnie najlepsze. Uznaliśmy, że Memphis jest młodym zespołem i właśnie tam będzie szansa "wyszarpać" jakieś minuty i właśnie dlatego tam podpisałem kontrakt.

Nie miałeś obaw przed dalekim wyjazdem w nieznane? Jak na to wszystko patrzyli Twoi rodzice, bo przecież byłeś jeszcze bardzo młody?
- Wcześniej nastawiałem się na to, że pojadę do Europy, więc wiedziałem, że to będzie w miarę blisko - dwie do trzech godzin lotu. Nie spodziewałem się na pewno, że wyjadę do USA i tam zostanę. Kiedy była już oferta i kontrakt leżał na stole, pojawiły się obawy. Wtedy jeszcze nie znałem zbyt dobrze angielskiego i nie ukrywam, jakieś obawy były. Jak miałem jakiś problem grając w Pruszkowie, wsiadałem w samochód i pojawiałem się szybko u rodziców, a oni mi pomagali. Wiedziałem, że będąc tak daleko, to nie będzie takie łatwe. Nie zapomnę zdziwienia mojego agenta, gdy zapytałem go, czy jeśli nie będzie mi się podobało, bądź nie podołam temu, czy będę mógł wrócić do domu. Odpowiedział, że oczywiście tak będzie i to nie tak, że podpisując kontrakt, jestem skazany, żeby siedzieć w tym miejscu przez trzy lata - będę mógł w każdej chwili zrezygnować. Jednak, gdy zobaczyłem jak ta liga funkcjonuje od środka, jak wszystko jest zorganizowane, uwierz mi, bardzo mi się spodobało.

Wspomniałeś, że z angielskim stałeś wtedy jeszcze średnio. Powiedz jak natomiast przekładała się nauka angielskiego w Polsce na realia amerykańskie, gdzie jak wiadomo mówi się zupełnie inaczej.
- W szkole uczy się brytyjskiego angielskiego i duży nacisk kładzie się na gramatykę, a tam jest amerykański angielski. Do tego wielu zawodników używa slangu, różnego rodzaju skrótów, o których nie usłyszysz w szkole. (śmiech)

Pod względem nauki angielskiego, chyba w USA zrobiłeś krok milowy?
- Zdecydowanie. Przez pierwszy rok w Stanach byłem z kolegą, który pełnił rolę mojego tłumacza. W związku z tym, że w tych czasach nie wolno było mieć tłumacza ze sobą, był zakontraktowany jako asystent trenera, pracował w klubie, a przy okazji pomagał mi. W sumie dlatego, że on był pod ręką, początkowo nie do końca przykładałem się do nauki języka, bo wiedziałem, że mogę liczyć na jego pomoc. Przyszedł jednak taki okres, gdy trenerzy zorientowali się, że mówię i rozumiem po angielsku i nie potrzebuję tłumacza. Była śmieszna sytuacja, kiedy poszliśmy do jednej restauracji, a ja rozmawiałem z kelnerką. Później weszli trenerzy i zapytali ją, jak ona mogła ze mną rozmawiać, skoro nie umiem mówić po angielsku. Na to odparła, że mówię świetnie i ona mnie rozumie. Wtedy właśnie wyszło na jaw, że już mówię po angielsku, a potem odesłano mojego kolegę. Wtedy zostałem w USA już zupełnie sam i naprawdę musiałem przyłożyć się do nauki, żeby dawać sobie radę.

Podpisałeś trzyletni kontrakt z Memphis Grizzlies - nie żałujesz, że nie zostałeś tam przez cały okres kontraktu?
- Tam zmienił się trener, który szczerze powiedziawszy, nie widział mnie w składzie. Było tam wcześniej czterech Europejczyków, z których trzech zostało wymienionych. Został tylko Pau Gasol. Mogłem na siłę tam zostać, ale nie miałbym szans na granie, nawet agent namawiał mnie, żeby zmienić klub.

Phoenix Suns sami się po Ciebie zgłosili?
- Do końca nie wiem jak to było. Zostałem poinformowany przez agenta, że dojdzie do wymiany i będę musiał się spakować i przenieść do Phoenix. Wtedy wymieniono nas czterech, tylko z tej czwórki dwóch od razu było zwolnionych, a trzeci po tygodniu, czy dwóch. Wyszło, że zostałem tam najdłużej.

Który klub z NBA, albo w ogóle z USA, bo grałeś też w D-League, wspominasz najlepiej. Gdzie czułeś się najlepiej?
- Najlepiej czułem się w Phoenix. Pamiętam jak tam trafiłem, koledzy rozmawiali ze mną, a ja im wciąż odpowiadałem, że mój angielski jest słaby, dlatego ciężko jest mi rozmawiać z nimi. Oni jednak twierdzili, że dobrze się z nimi dogaduję, mam z nimi rozmawiać i im to nie przeszkadza. To też pozwoliło mi się bardziej otworzyć, więcej rozmawiać z ludźmi. Szybciej wtedy przyswajałem język. Poza tym, poza boiskiem poznałem wielu przyjaciół z Phoenix, z którymi przyjaźnię się do dzisiaj i dlatego też tam właśnie zamieszkałem.

To Twoje ulubione miejsce w Stanach? Wiadomo, że trochę zwiedziłeś ten kraj, grając w wielu klubach nie tylko NBA, ale i D-League.
- Myślę, że Phoenix to jedno z fajniejszych miejsc, dlatego też tam właśnie zamieszkałem. Jeśli zaś chodzi o moją grę w D-League, mogę potwierdzić, że miałem szansę zwiedzić chyba niemal całe Stany. USA na chwilę obecną znam lepiej niż Polskę. Miałem okazję grać w wielu klubach, wielu stanach, wielu miastach.

Grając mecze w różnych miastach jest w ogóle czas, żeby coś zobaczyć? Czy to raczej wygląda tak, że przylatujesz na miejsce, hotel, mecz, samolot, powrót?
- Będąc w NBA mieliśmy na to czas. Tak naprawdę był wtedy jeden trening i mecz. Czasami bywało tak, że po przylocie mieliśmy wolne na następny dzień. Często było tak, że w kilku zawodników wybieraliśmy się na zwiedzanie, by coś zobaczyć. Była okazja, żeby zobaczyć coś więcej niż hotel i halę. Zdarzało się, że starsi zawodnicy zapraszali nas do swoich domów. Pamietam jak z NY pojechaliśmy grać przeciwko Atlancie i Dikembe Mutombo zaprosił całę drużynę na obiad. Zorganizował wszystko idealnie, przysłał po nas limuzyny, a gdy dotarliśmy na miejsce, zwiedzanie domu zajęło nam ponad godzinę!

Czyli w trakcie sezonu, kiedy meczów mieliście dużo, takich stricte treningów chyba zbyt wielu nie było, bo nie było na nie czasu?
- Tak, im więcej grasz, tym mniej trenujesz. Zwłaszcza weterani, którzy grają sporo i są mocno eksploatowani podczas meczów. Oni mieli jeszcze bardziej skrócone treningi. My młodzi musieliśmy odbyć trening z drużyną, plus swoje indywidualne. Nawet jak przylatywało się do hotelu, to trenerzy zabierali młodych na siłownię, a weterani mogli w tym czasie odpoczywać.

 



Fakt, że to było kilkanaście lat temu, ale chyba grając co parę dni w NBA, takie 3 mecze wyjazdowe jakie miałeś ostatnio z Legią: Krosno, Pruszków, Stargard Szczeciński, to chyba nie jest większy problem? W polskiej lidze chyba nie można powiedzieć, że meczów jest zbyt wiele?
- Tam się gra 3-4 mecze w tygodniu, tyle że różnica jest taka, że w USA leci się na mecze samolotem. Podróż trwa 3-4 godziny, później jedzie się do hotelu. Ludzie odpowiedzialni za sprzęt pakują go do samolotu, autokaru, a później dostarczają do pokoju hotelowego. Ty masz tylko wsiąść do samolotu, gdzie dostajesz jedzenie, relaksujesz się, później autokar dowozi cię do hotelu.

No nie można jeszcze pomylić koszulki.
- Ekipa dba o twój sprzęt, wszystko dostajemy - sprzęt meczowy, buty, to wszystko jest dostarczane na miejsce, a ty nie martwisz się o nic. Cały sprzęt wyładowuje ci w hotelu ekipa za to odpowiedzialna. Z samolotu do autokaru, z autokaru do hotelu i naprawdę nie można się o nic martwić. W Polsce niestety na razie nie ma takich warunków. Chociażby podróże autokarem, 7-8 godzin... To da się odczuć, szczególnie gdy podróżuje się, tak jak mieliśmy w ostatnim tygodniu, gdy jechaliśmy do Krosna, później do Warszawy i stąd do Pruszkowa i za półtora dnia do Stargardu Szczecińskiego. Tych kilkanaście godzin w autokarze daje się odczuć. Nie wiem, może to ze względu na mój wiek, a młodsi szybciej się regenerują, ale jednak warunki takie jak samolot, odnowa i masaż dużo dają.

Ciągłe zmiany hoteli też mogą być męczące - choć może trochę inaczej "męczące", ale jednak.
- Tak jest, organizm musi się do tego przyzwyczaić. Są też zmiany czasu. W USA jest tak, że wylatujesz do innego miasta - u ciebie jest 18, a tam już 21. Musisz iść spać o 24, a u ciebie jest jeszcze 21. Organizm jeszcze nie chce spać - chciałby dopiero o 24, a nowego czasu to już 3 rano, a rano przecież trzeba wstać na trening. Zmęczenie pojawia się chociażby w takich głupich niby sytuacjach, że wstając z łóżka, nie wiesz, w którą stronę masz iść do toalety, bo co chwila jesteś w innym hotelu. Miałem takie sytuacje, że wracając z treningu, nie pamiętałem, w którym pokoju mieszkam. Później zapisywałem sobie w telefonie numer pokoju, dzieki temu wiedziałem do którego się kierować (śmiech). Po treningu sprawdzałem i wiedziałem, gdzie mam iść.

W USA problemów z niewymiarowymi łóżkami chyba nie miałeś, bo raczej wszystko było przygotowane pod Was.
- Takich problemów nie było, mieszkaliśmy w hotelach, w których były ogromne dwuosobowe łóżka. Jeśli ktoś nie mieścił się wzdłuż, mógł położyć się pod kątem i spokojnie się zmieścić.

W Polsce jest stereotyp, że Amerykanie jedzą strasznie tłuste rzeczy. Jak to wygląda w NBA, czy zawodnicy stosują specjalne diety?
- Jeśli chodzi o odżywianie w USA, to jest indywidualna sprawa. Tam nie ma wspólnych posiłków jak w Europie. Nie ma tak, że podczas wyjazdu cała drużyna razem siadałaby do stołu. Przylatując do hotelu, każdy może iść do restauracji, którą lubi, odwiedzić rodzinę, zjeść obiad tam, gdzie kto lubi. Wiadomo, że przechodzimy różnego typu badania, czy testy, i jeśli ktoś ma wyniki ponad normę, dostaje jakieś wskazówki od trenerów. W wielu klubach są kucharze, tak jak choćby w Nowym Jorku. Rano jechałem na halę, tam jadłem śniadanie, przebierałem się, szedłem na trening siłowy, po nim dostawałem zestaw odżywek do wypicia, później szedłem na trening z drużyną, a po nim, mogłem zamówić sobie obiad, który jadłem po kąpieli. Do tego można było jeszcze dostać coś na wynos do domu - tam naprawdę dbali o nas.

Ostatnie Twoje występy w NBA to gra w Knicksach.
- Nie, ja jeszcze później zostałem wymieniony do Chicago. Pamiętam jak dzisiaj, że dowiedziałem się o tym, będąc w Polsce na kadrze. Nie wiedziałem, że coś takiego może mieć miejsce, zwłaszcza że wyjeżdżając na przerwę wakacyjną z Nowego Jorku, miałem rozmowy z trenerami i działaczami. Oni stwierdzili, że chcą mnie w klubie i nie powinienem się obawiać, że nie wrócę do nich po przerwie. Mimo to, gdy byłem na kadrze, koledzy przynieśli prasę i powiedzieli: zobacz, wymienili cię. Początkowo myślałem, że żartują, ale kiedy zobaczyłem ten artykuł, zadzwoniłem do agenta, a on potwierdził, że taka wymiana miała miejsce. Ustaliliśmy tylko termin, kiedy muszę pojawić się w Chicago na obozie, by się przygotować do sezonu. Tak też było - pojechałem, tam był dość duży skład, który musieli "obciąć" o 6-7 zawodników. Ja byłem jednym z ostatnich i nie ukrywam, że to trochę bolało. Przychodząc każdego dnia na treningi, nie wiedziało się, czy wróci się na halę, czy nie. Powstawały przyjaźnie z wieloma kolegami i to było przykre, że po miesiącu wspólnych treningów nagle kolegi nie ma, później następnego, a w końcu przychodzi kolej na ciebie. To bolało.

Tam, jeśli dobrze kojarzę, trafiłeś z Dikembe Mutombo?
- Tak, byłem z nim w Nowym Jorku, a później przetransferowali nas do Chicago. Tyle, że on od razu został zwolniony. Nie wiem, czy był zwolniony, czy zrezygnował z kontraktu, bo nawet nie dojechał do Chicago.

Wiadomo, że to nie było już to Chicago Bulls, którym fascynowali się wszyscy w Polsce - z Jordanem, Pippenem, czy Rodmanem. Ale nazwa klubu wciąż działała na wyobraźnię.
- Działała, jeszcze tak fajnie się złożyło, że osobą odpowiedzialną za sprzęt w tym klubie - za to, by dostarczyć zawodnikom buty, czy koszulki, był Polak. Kiedy się tam pojawiłem, wypytywał mnie o Polskę, bo dawno w niej nie był. To było miłe. Wracając do Chicago, to wiadomo, że grał tam Jordan, który był ulubieńcem całego pokolenia, które w moich młodzieńczych czasach interesowało się koszykówką. Pamiętam też, że gdy pojawiłem się na treningach zobaczyłem znajomą twarz, której początkowo nie mogłem skojarzyć z nazwiskiem. Po jakimś czasie, na jednym z treningów było wielkie zamieszanie, wielu dziennikarzy. Okazało się, że to był Scottie Pippen, który ogłosił zakończenie kariery. Inaczej wyglądał w sprzęcie treningowym niż meczowym.

Mówiłeś o Jordanie. Byłeś na boisku podczas meczu przeciwko jego drużynie?
- Tak, byłem przez chwilę. Nie kryłem go, bo grał na innej pozycji. To było ogromne wydarzenie, widząc go w akcji wcześniej. Zanim wyjechałem do NBA, moim marzeniem było pojechać tam i nawet w ostatnim rzędzie na trybunach obejrzeć mecz. Nagle mogłem tam być wśród tych wszystkich ludzi i oglądać Michaela na żywo z poziomu parkietu. Mimo swojego wieku, pamiętam jak graliśmy w Memphis, on brał ciężar gry na siebie. Były ostatnie minuty spotkania, wygrywaliśmy ośmioma punktami. Jordan stał w rogu połowy boiska, kazał kolegom rozejść się i grał sam. Myślę, że gdyby miał dwie minuty więcej, mógłby wygrać to spotkanie. Na nasze szczęście, wygraliśmy czterema punktami. Jak pojechaliśmy na mecz do nich, a grał wtedy w Wizzards, to pokazał co potrafi. Rzucił nam 40 punktów w trzy kwarty. Ostatnią kwartę przesiedział na ławce z kolanami obłożonymi lodem, rozwiązanymi butami. To wtedy było dla mnie coś niezrozumiałego - rozwiązane buty na ławce rezerwowych? W Polsce spróbuj rozwiązać buty, to zobaczysz co trener z tobą zrobi. On mógł sobie na to pozwolić.

Obecnie przy okazji wizyt w USA, wpadasz na mecze NBA?
- Kiedy tam bywam, jest już po sezonie, więc ciężko. Mieszkam blisko Vegas, więc często pojawiam się na ligach letnich i tam udaje się spotkać kolegów.

Jak w USA traktowane są rozgrywki D-League? Są bardziej popularne niż NCAA?
- Na pewno D-League jest dość popularne, bo ludzie, którzy kończą college i byli gwiazdami w swoich drużynach, później byli pewnymi kandydatami do draftu, ale nie dostali się tam, często trafiają do D-League. Wiadomo, że potem są tam obserwowani, dlatego też myślę, że popularność tych rozgrywek jest spora. Wielu kibiców przyciąga też to, że wielu graczy NBA jest tam "zsyłana". Nie mówię o zawodnikach młodych i niedoświadczonych, ale na przykład weterani, którzy są po kontuzjach i chcą się odbudować, grają właśnie tam. Zdarzają się też weterani, którzy chca wrócić do ligi, choćby Antoine Walker, który próbował powrócić po tym, jak rozstwonił wszystkie zarobione pieniądze, a było tego naprawdę dużo. To solidna liga.

A jak z zainteresowaniem kibiców na trybunach - też spore?
- O tak. To mnie zdziwiło, myślałem że na zapleczu NBA będzie mało fanów, ale tak nie było. Hale potrafiły być wypełnione. Wiadomo, czasem frekwencja zależała od przeciwnika, ale sądzę, że na meczach mojej drużyny pojawiało się ok. 7-8 tysięcy osób.

W sezonie 2005/06 osiągnąłeś rekord bloków. Nie było potem propozycji z NBA?
- To było tak, że miałem dobre sezony jeśli chodzi o obronę. Ustaliłem rekord, o którym wspomniałeś - ilość bloków w sezonie, ale też rekord bloków w jednym meczu.

Dziewięć.
- Dziewięć w meczu i to trzy razy z rzędu. Z tego co wiem, to został już pobity do 13. Nieźle wyśrubowany. Było zainteresowanie z NBA. Dlatego też trafiłem do Toronto Raptors. Byłem przez nich zaproszony na obóz, walczyłem o swoje miejsce. Chris Bosh grał tam wtedy na centrze, był też center z Włoch, Andrea Bargnani. Ponownie byłem "obcięty" jako ostatni, ale na koniec miałem miłą rozmowę z działaczami i trenerami. Powiedzieli, że są mną zainteresowani, niestety obecnie nie ma miejsca dla mnie, ale jeśli ktoś złapie kontuzję, to fajnie by było, żebym był blisko i można mnie było wziąć. Powiedziałem wtedy, że w takim razie wracam do Europy. Oni zaś podsunęli mi pomysł, żebym poszedł jeszcze do D-League, abym był blisko. Posłuchałem się i wróciłem jeszcze na rok na zaplecze NBA.

 



Wyjazd do Grecji to z perspektywy czasu dobry pomysł, czy nie miałeś innych ofert?
- Po dwóch latach uznałem, że mam nikłe szanse na powrót do NBA. Przyjechałem do Grecji i nastawiłem się, że już zostanę w Europie, ale po sezonie w Grecji znowu Sacramento zaprosiło mnie na ligę letnią. Dużo skautów kręciło się wokół i podpowiadało - masz szansę, zostań. Ponownie wróciłem do D-League. Jest jednak taki moment, że zdajesz sobie sprawę w jakim wieku jesteś i czas na zmiany. Chciałem już wrócić do Europy na dobre i trafiłem najpierw do Czech, potem na Litwę, a teraz jestem w Polsce.

Na Litwie koszykówka jest sportem numer jeden. Powiedz jak faktycznie wygląda to od środka.
- Tam wszyscy żyją koszykówką. W miasteczku, w którym grałem, jak był mecz, to było wielkie święto, wszyscy tym żyli. Byłem tam przez rok i można powiedzieć, że na Litwie mieszkają sami trenerzy koszykówki oraz byli zawodnicy. Tam nie ma ludzi, którzy nie interesują się tym sportem. Często ktoś pukał do moich drzwi - sąsiedzi, którzy żyli tym sportem, pytali się o formę, zdrowie, czy chcieli pogratulować udanego występu. Po porażkach próbowali dociekać co się stało, obiecywali że będa na kolejnym spotkaniu. Po jednym z meczów przyszedł do mnie sąsiad: - Widziałeś mnie, widziałeś? - Sorry, ale nie widziałem. - No ten z trąbką, co tak trąbił. - Przepraszam, ale naprawdę nie widziałem. Ludzi na trybunach jest tak wielu, że trudno mi dostrzec wszystkich, szczególnie że muszę skupiać się na grze. - OK, za tydzień będę trąbił bardzo głośno na rozgrzewce, to mi pomachaj. (śmiech)

Można powiedzieć, że na Litwie koszykarzowi trudno być anonimowym.
- O tak, zwłaszcza z moim wzrostem. Ale to było miłe, wcale nie jakoś bardzo uciążliwe. Do dzisiaj wspominam chwile kiedy w finałach, gdy prowadziliśmy 16-punktami, a ja dostałem cios w plecy i okazało się, że miałem złamane żebro. Wtedy tego jeszcze nie wiedziałem. Poszedłem więc do szatni, poprosiłem żeby owinięto mnie bandażami. Wróciłem na boisko i chciałem dokończyć mecz, ale przeciwnik wiedział, że mam problem z żebrami i ciągle od niego tam obrywałem, aż w końcu nie mogłem oddychać. To był wielki ból, musiałem opuścić boisko, a na nieszczęście przegraliśmy to spotkanie. Nie zapomnę tego, co działo się później, gdy wyszliśmy na boisko podziękować kibicom. Część z nich wbiegło na parkiet i owinęli mnie polską flagą. To był czas, gdy w Polsce trwało Euro. Mówili, że chcieliby, żebym grał dla nich jeszcze kolejny rok. To było miłe, w jakiś sposób docenienie wysiłku jaki włożyłem. Okazało się, że to byli Litwini, którzy polską flagę otrzymali na Euro - kupując jakiś zestaw piwa, otrzymali flagę.

Dlaczego nie zostałeś na kolejny sezon w litewskim klubie?
- Miałem propozycję, żeby zostać tam na kolejny rok, ale po tylu latach chciałem już wrócić do Polski, zobaczyć co się zmieniło, czy jest lepiej.

A co się działo z Tobą po sezonie w Ostrawie?
- Grałem w D-League, ale to był niepełny sezon w moim wykonaniu. Miałem wtedy problemy z plecami i było kilka możliwości leczenia, między innymi sterydami. Najlepsza jednak była solidna rehabilitacja, którą przeszedłem. Jak już się odpowiednio wzmocniłem i byłem zdrowy, wróciłem do klubu. 

Po kilkunastu latach nieobecności w Polsce, chyba o wiele lepiej niż ci, którzy nie opuścili jej na dłużej, mogłeś zobaczyć rozwój naszego kraju.
- Kraj rozwinął się, znacznie poszedł do przodu. Szczególnie Warszawa. Tutaj urodziłem się i mieszkałem przez wiele lat, a teraz od nowa ją poznaję. Dużo miejsc, do których wcześniej wychodziłem, zniknęło. Jeśli chodzi o koszykówkę... różnie z tym bywa. Niektóre kluby organizacyjnie mają problemy. Powstało w Polsce sporo świetnych hal, ale brakuje zainteresowania. Wydaje mi się, że od mojego wyjazdu do USA, zainteresowanie koszykówką w Polsce spadło. Nie mówię tylko o profesjonalnych drużynach, ale choćby o boiskach do streetballa, które kiedyś były pełne. Boisko streetballowe, na którym stawiałem moje pierwsze kroki, znajdujące się niedaleko hali na Obrońców Tobruku, teraz mimo że jest oświetlone, jest wieczorami puste. Z moim przyjacielem, z którym grywałem tam przed laty, ruszamy właśnie z inicjatywą takiego sąsiedzkiego grania w koszykówkę. Przed sezonem miałem okazję pojawić się na takich spotkaniach i to jest coś fajnego. Przykre jest tylko to, że takie inicjatywy dopiero powstają. W USA to normalne - poza sezonem, gdy chodziłem na siłownię, widać mnóstwo ludzi na parkiecie, którzy przychodzą, dobierają się w zespoły i grają pięciu na pięciu.

W reprezentacji Polski rozegrałeś 22 mecze, czyli tyle samo co w NBA.
- O, to tego nawet nie wiedziałem. Faktycznie, miałem okazję pojawić się przez chwilę w reprezentacji.

Traktowałeś to jako największe wyróżnienie? Wszyscy mówią, że mecz z orłem na piersi to coś wyjątkowego.
- Na pewno jest to wyróżnieniem. Po to gramy, to po walczymy, żeby trafić do zespołu narodowego. Tam docierają tylko nieliczni. Nie da się ukryć, że gdy zaczyna się mecz i słyszy się hymn narodowy, to wzruszające... to wielkie przeżycie.

Trenerzy klubowi nie mieli problemów, żeby puszczać Cię z USA do Polski na mecze reprezentacji?
- Najpierw występowałem w kadrze B, a to miało miejsce podczas mojego pobytu w Pruszkowie. Później jak byłem w USA, miałem taki zapis w kontrakcie, który pozwalał mi w przerwie letniej na branie udziału w meczach. Chodziło o to, żebym jak najwięcej grał i jeśli kluby słyszały, że mam możliwość trenowania latem z drużyną narodową, nie robiły najmniejszych problemów. Musiałem tylko stawić się na obozie przygotowawczym swojego klubu.

Jak jest w NBA z zapisami dotyczącymi jazdy na nartach, czy motorze? Mogłeś sobie na to pozwolić?
- Tam mając kontrakt, są zapisy zakazujące jazdy na motorze, uprawiania sportów ekstremalnych, czy innych rzeczy grożących kontuzją. Są jednak w NBA zawodnicy, którzy po kilkunastu latach gry są tak zabezpieczeni finansowo, że nie przestrzegają tych zapisów. Gdy trafiłem do NBA i brałem udział w programie "Rookie orientation" - to taki program wprowadzający nowych zawodników do ligi, uczący jak unikać problemów, czy dbać o swoje finanse, moim opiekunem był Jason Williams. Nie ten, z którym grałem w Memphis, tylko młody rozgrywający, będący numerem drugim draftu, zaraz po Yao Ming. Wiedział, że mam barierę językową i bardzo mi pomagał, opiekował się mną. Kiedy grał w Chicago popełnił błąd, wsiadł na motor i nie ze swojej winy doznał wypadku. Miał gwarantowany kontrakt, od którego klub mógł odstąpić. Z tego co wiem pomogli mu, zmniejszyli mu kontrakt, ale pokryli koszty rehabilitacji. Kiedy próbował wrócić po kontuzji, a stracił szybkość i sprawność - nie był już takim zawodnikiem jak wcześniej, nie znalazł miejsca w NBA - liga pomogła mu. Brał udział w programach motywujących, pracował w telewizji NBA. Pewnie ma do siebie żal, że wsiadł na motor, ale kiedy jesteś młody, zaczynasz zarabiać duże pieniądze i chcesz spełniać swoje marzenia, a wielu z nas marzy sobie o jeździe na motorze, nie myśli się o konsekwencjach.

 


 
Dzisiaj, w dobie internetu, facebooka, sprzedawania sensaji, trudniej ukryć takie rzeczy.
- Może tak, widząc mnie na motorze - 217 centrymetrów wzrostu, może ktoś zwróci na to uwagę. Jednak gość o wzroście 180 cm, będąc w kasku i całym sprzęcie, raczej nie zostanie rozpoznany. Pytanie, czy to jest warte takiego ryzyka, tym bardziej biorąc pod uwagę, że nie będzie mógł grać, czyli robić tego co kocha, nie będzie zarabiał... a do tego trzeba pamiętać, że kariera nie trwa wiecznie. Czy nie lepiej poczekać do momentu kiedy skończy się grać i dopiero wtedy kupić ten wymarzony motor i sobie jeździć?

Też masz takie marzenie?
- Uwielbiam motory. Jakiś czas temu, gdy przyjechałem na wakacje do Polski i chciałem skończyć kurs, ciężko było znaleźć dla mnie odpowiedni motor. Była na Bemowie fajna ekipa pasjonatów, którzy stwierdzili, że nie ma co robić problemów z mojego wzrostu i znaleźli motocykl, w który mnie wpasowali. Pojeździłem kilka godzin i to jest coś fantastycznego. Wiem, że jeszcze gram, zabrania mi tego kontrakt, a jazda na motorze jest niebezpieczna. Nie dokończę na razie tego kursu, bo wiem, że gdyby tak było i zdałbym prawo jazdy, to będzie zbyt kuszące. Jeszcze się wstrzymam.

Mówiłeś o kursach dotyczących zarządzania finansami zawodników. W Eredivisie jest podobnie, tam zresztą zawodnicy nie otrzymują całej wypłaty od razu, tylko spory procent idzie na konto "emerytalne" i te pieniędze są im wypłacane stopniowo po zakończeniu kariery.
- W NBA jest inaczej. Tam zarabiasz pieniądze i sam musisz nimi dysponować. Część jest potrącana na składki emerytalne i po osiągnięciu wieku emerytalnego, będą nam wypłacane emerytury. Na takim kursie przestrzegano nas przed ludźmi, którzy chcą inwestować twoje pieniądze. Podawali przykłady zawodników, którzy potracili fortuny, czy to źle inwestując, czy bezgranicznie komuś ufając. Kareem Abdul-Jabbar, który ze mną indywidualnie trenował, dużo opowiadał mi o czasach, gdy sam grał w NBA. Mówił m.in. o czasach rasizmu - jak było mu ciężko, ale też o tym, jak zaufał niewłaściwemu agentowi. Sam koncentrował się na koszykówce i nie zauważył, że pieniędzy na koncie regularnie zaczyna mu ubywać. Zaufał mu do tego stopnia, że stracił wszystko. Później pracował jako trener. To fajne, że liga widząc jego problemy, pomogła mu w taki sposób, kontraktując go.

Jaka jest według Ciebie różnica między ekstraklasą a I ligą w Polsce, bo sam jej doświadczyłeś.
- Różnica jest widoczna, choćby w ten sposób, że w I lidze nie ma tak wysokich zawodników jak w ekstraklasie. Wbrew pozorom pierwsza liga jest bardziej agresywna, może sędziowie na więcej pozwalają, ale także bardziej nieobliczalna. W TBL są zespoły silne i słabsze i niespodzianek jest na pewno mniej. W I lidze właścicie co kolejkę zdarzają się mecze, które przegrywają faworyci.

Jak ocenisz swój pierwszy sezon w Legii?
- Nie lubię oceniać sam siebie, od tego są trenerzy, czy dziennikarze. Staram się robić na boisku co do mnie należy. Nie da się ukryć, że w poprzednim sezonie miałem spore problemy ze zdrowiem. To był dla mnie trudny okres. Gdy już przygotowałem się do rozgrywek, dopadła mnie choroba, która wykluczyła z gry na 2-3 tygodnie. Przez taki okres bez treningów traci się kondycję. Później wraca się do formy, a tu znowu inny wirus dopada i wszystko zaczyna się od nowa. To było męczące. Jako drużyna fajnie wyglądała nasza gra. Szkoda, że zabrakło przewagi parkietu w piątym meczu ze Stalą Ostrów. Gdybyśmy grali u siebie, może to my byśmy weszli do finału, a w nim kto wie... Co mnie zaskoczyło to, jak szybko nawiązaliśmy "chemię". Przed sezonem, kiedy mieliśmy zacząć obóz, zupełnie nie znałem chłopaków. Było tak wesoło, że gdy nadszedł dzień treningu, nie mogłem się doczekać. Pamiętam, że wyjechałem na trening sporo, sporo wcześniej - żeby być z godzinę przed czasem, przedstawić się kolegom, porozmawiać z nimi. Wtedy była taka ulewa, że zamiast być wcześniej, spóźniłem się prawie godzinę. Tak więc początek miałem niezbyt ciekawy - kiedy wszedłem wszyscy zaczęli bić brawo. Zaskoczyło mnie to, ale to był taki klimat tej drużyny. Na obozie w Pomiechówku lepiej poznaliśmy się i to później procentowało.
Byliśmy jedną wielką rodziną, drużyną, monolitem. Chyba każdy może powiedzieć, że w tamtej drużynie każdy - jeden za drugiego, walczyłby mocno na parkiecie, gdyby doszło do jakiejś bójki. Nikt nie zostawiłby kolegi. Fajne jest też to, że chociaż część osób zmieniła barwy, nadal utrzymujemy kontakt.

Dzisiaj też jesteście taką drużyną, czy potrzeba jeszcze czasu, żebyście się zgrali, lepiej poznali?
- Na papierze wyglądamy jako mocniejszy zespół, a na boisku niekoniecznie tak jest. Myślę, że może jeszcze brakuje chemii w tym roku [rozmawialiśmy po meczu ze Spójnią - przyp. B.]. Mam nadzieję, że niebawem to zmienimy. Trzeba będzie się zebrać, wyjść na piwo, powiedzieć sobie kilka słów, wyjaśnić co komu leży na sercu i może to nas zbliży i zaczniemy grać jak prawdziwa drużyna.

Trudno było odzyskać numer na koszulce od "Świdra"? "Świder" mówił, że obiecanej flaszki w zamian nie otrzymał.
- Zaraz, zaraz, umawialiśmy się na zgrzewkę piwa i ta dotarła do niego (śmiech). Możesz zadzwonić i potwierdzić, że dostał. Po prostu nie chciałem mu dawać jej w okresie przygotowawczym, żeby nie było, że rozpijam młodzież. Byłem przecież jednym z najstarszych, po "Czarnym" zawodników. Wywiązałem się z umowy i wróciłem do numeru 15 na koszulce, w którym zaczynałem w Legii, dlatego mi na nim tak bardzo zależało.

W NBA była szansa na wybór numerów, czy to bardziej było "z przydziału"?
- Można było wybierać numery, tylko w moim przypadku był mały problem, bo grałem wcześniej w Pruszkowie z 13. Chciałem kontynuować to w NBA, ale w Memphis ten numer był zastrzeżony, a ponadto dla Amerykanów to pechowa liczba i są bardzo przesądni. Zapytali, czy byłby to dla mnie wielki problem, gdybym zmienił numer. Chyba właśnie wtedy zmieniłem numer na 15. Później na Litwie występowałem z 25.

Denerwuje Cię to, że grasz mniej niż w poprzednim sezonie? Trener Spychała tłumaczy, że w momencie kiedy musi gonić wynik, woli stawiać na graczy, którzy szybciej przemieszczają się po parkiecie, ale liczby mówią same za siebie - na boisku spędzasz mniej czasu niż rok temu.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale wiem też, że doszło kilku nowych zawodników. Mamy wspólny cel i dla mnie to jest najważniejsze. Chciałbym grać więcej, ale jeśli będę grał 10 minut i to według trenera pomoże drużynie wygrywać, to się do tego dostosuje. Dla mnie najważniejsze jest, aby wywalczyć awans i po sezonie móc powiedzieć, że byłem częścią drużyny, która wygrała ligę. Podejrzewam, że każdy z nas chciałby grać jak najwięcej, ale musimy być drużyną i pogodzić się ze swoją rolą. Jeśli dostajesz w jednym meczu 5 minut, to musisz wyjść na parkiet i wykorzystać ten czas jak najlepiej. Tak jak "Czarny" (Andrzej Paszkiewicz) w Stargardzie. Chylę głowę przed nim, bo to co zrobił było niesamowite. Cztery mecze przesiedział na ławce, wszedł w piątym i został najlepszym zawodnikiem meczu. Niewiele zabrakło, byśmy wygrali i zostałby bohaterem kolejki.

Czarnym koniem.
- Dokładnie (śmiech). Potrzebujemy takich ludzi jak "Czarny", którzy nie przejmują się tym, że siedzą na ławce, ale jak dostają szansę, wychodzą na boisko i dają z siebie maksa - to jest najważniejsze.

Przy wykonywaniu przez Ciebie rzutów osobistych kibice, głównie Stali Ostrów, ale kopiowała to też Spójnia, krzyczą "NBA, NBA", żeby wyprowadzić Cię z równowagi. To przeszkadza? O ile w trakcie meczu można jakichś okrzyków nie słyszeć, ale stojąc na linii rzutów wolnych, chyba jednak wszystko dociera do zawodnika.
- Na pewno słyszy się takie rzeczy. Kiedy byłem młody i stawałem na linii rzutów wolnych nikt nic nie krzyczał. Można powiedzieć, że wtedy kibic się mnie nie bał, wiedział, że nie jestem zbyt groźny dla jego drużyny. A skoro teraz próbują mnie zdekoncentrować, oznacza, że mogę skarcić ich zespół - w ten sposób to odbieram. Staram się wyłączyć.

Po takich meczach, gdy kibice starają się przeszkadzać Tobie, później te same osoby ustawiają się w kolejce po autografy i zdjęcia. Nie masz wtedy ochoty powiedzieć "a teraz to możecie mnie pocałować..."?
- Nie. Wiem, że to są kibice i ich "zadaniem" jest zdekoncentrowanie zawodnika drużyny przeciwnej. Oni to robią. Może czasami mam takie myśli, ale jestem profesjonalistą. Wiem, że kiedyś też gdy chodziłem na mecze jako kibic, to czasem coś krzyknąłem, żeby przeszkodzić rywalom, a później chciało się mieć pamiątkowe zdjęcie, czy autograf tego zawodnika.

Gdy byłeś młodszy chodziłeś na Łazienkowską?
- Oczywiście. Jeździliśmy z kolegami z osiedla na mecze Legii. Na starą Żyletę. To były niesamowite lata, wspominam je z sentymentem. Sama podróż na mecze była zazwyczaj pełna przygód. Prawie zawsze ktoś coś zmajstrował - a to wyciągnął uszczelkę w autobusie, że wypadła szyba, a to policji nie spodobało się tańczenie w autobusie i zatrzymywała go i wszyscy musieli przesiąść się do kolejnego. Działo się naprawdę sporo. Na samym stadionie też były to jeszcze zupełnie inne czasy niż dzisiaj. Pamiętam armatki wodne na płycie boiska, policję wkraczającą, gdy ktoś przeskoczył lub sforsował płot. Dzisiaj na pewno jest już inaczej. Pierwszy raz pojechałem na stadion, gdy byłem nastolatkiem i pojechałem odwiedzić brata ciotecznego. On już od samego rana przygotowywał się do spotkania, bo był mocno wkręcony w kibicowanie Legii, nie opuszczał meczów, musiał być na każdym. Ciotka mówi wtedy - nie możesz jechać na mecz, skoro Czarek do nas przyjechał w odwiedziny. Skończyło się oczywiście tak, że na stadion pojechaliśmy razem. (śmiech)

Twój brat również próbował gry w kosza w Legii. Powiedz, jak wygląda to dzisiaj?
- Mój brat, kiedy grałem w kosza w Legii, trenował przez cztery lata piłkę nożną w Legii na Fortach Bema. Kiedy wyjechałem do USA, trener powiedział mu, że będzie duży jak ja i żeby przeszedł na koszykówkę. Pytał się mnie, co powinien robić. Odpowiedziałem mu, żeby robił to co kocha - jeśli woli piłkę nożną, niech w nią gra. Przyszedł taki moment, że zaczął grać w kosza - zaczynał u trenera Chabelskiego. Później zaczął studia i grał w drużynie uczelnianej. Miał problemy by pogodzić naukę z grą w kosza. Znając polskie realia, podpowiedziałem mu, żeby przede wszystkim skończył uczelnię, by miał jakieś zabezpieczenie, choćby w przypadku jakiejś kontuzji. Tak też zrobił. Teraz ma jakieś problemy z kolanem, więc raczej nie myśli już o graniu.
 
Kibicuje Tobie po powrocie do Legii?
- Tak, już w zeszłym roku pojawiał się na naszych meczach. Kiedy grałem w USA, nie mógł sobie pozwolić na zbyt częste wizyty. Odwiedził mnie w Nowym Jorku, gdzie mógł zwiedzić szatnię, zagrać w ping-ponga ze Stephonem Marburym. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, z kim właśnie gra. Zrobił sobie trochę pamiątkowych zdjęć i dziś na pewno bardzo miło to wspomina.

Gdzie chciałbyś zostać na stałe po zakończeniu kariery? Zostaniesz w Warszawie, czy jednak przeprowadzisz się do Stanów, gdzie jak mówiłeś masz dom?
- Ostatnie lata spędzałem w Stanach, tam mam dom i jest moje życie. Może nie spędzałem tam zbyt wiele czasu, bo sporo podróżowałem. Po kilku latach wróciłem do Polski. Warszawa w tym czasie zmieniła się bardzo, oczywiście pozytywnie. Mam teraz dylemat, czy zostać w Warszawie, czy może wrócić do USA. Mam plany, co będę robił po zakończeniu kariery. Część związana jest z USA, część z Polską, zobaczymy które wypalą i wtedy podejmę decyzję.

Z kończeniem kariery chyba spieszyć się nie będziesz, bo w I lidze gra sporo zawodników starszych od Ciebie?
- Są starsi, ale z tyłu głowy mam, że zbliża się już czas, gdy będę musiał odwiesić buty na kołku. Śmieję się do młodszych kolegów, że dziurki na te kołki zacząłem już wiercić. Kiedy dokładnie to nastąpi, tego nie wiem. W zeszłym roku miałem problemy ze zdrowiem, co mocno odczułem fizycznie. Nie wiem jak potoczy się ten sezon, na razie nie umiem powiedzieć kiedy to nastąpi.

W przypadku awansu, chyba szanse na to, że jeszcze nie skończysz kariery będą większe. Fajnie byłoby jeszcze zagrać w barwach Legii w ekstraklasie.
- Z jednej strony tak, ale wszystko zależy od zdrowia. Jeśli miałbym tylko być, żeby być, a nie mógł dać z siebie wszystkiego, to ciężko. Czasami są takie dni, że przychodzisz na trening i potrzebujesz dłuższej rozgrzewki, długiego rozciągania, żeby być sprawnym i móc biegać. Nie chciałbym dojść do takiego momentu, kiedy więcej czasu będę spędzał na rozciąganiu niż trenowaniu.

Wielu sportowców po zakończeniu kariery przerzuca się na golfa. Myślałeś o tym?
- Mieszkam w USA przy polu golfowym. Parę razy miałem okazję poodbijać sobie tę piłeczkę, ale tu trzeba dużo trenować. Nie mówię nie, bo to dość ciekawy sport, relaksujący. Można oczyścić głowę myśląc jak uderzyć piłeczkę, jakiego kija użyć. Zazwyczaj towarzyszy temu również fajna pogoda.

Reprezentacja Polski świętowała awans na Euro przy disco-polo. W minionym sezonie mieliście w drużynie grupę puszczającą różne ciekawe kawałki w autokarze, dobrze się przy tym bawiąc. Przyjeżdżając do Polski znałeś w ogóle tę muzykę?
- Przylatywałem co roku do Polski, więc wakacyjne utwory, które się przewijały w radio wpadały mi w ucho. Wielu zespołów, których słuchałem, gdy puszczali je koledzy w autokarze nie znałem. Ciągle tego słuchali, że zapamiętywałem i często całą drużyną nuciliśmy je w drodze. To było śmieszne i na pewno zbliżało nas do siebie. Powodowało, że lepiej funkcjonowaliśmy na boisku.

Fakt ogłoszenia "Operacji awans", nakręcenia klipu i takiego pompowania balona, nie przeszkadza, czy może nie ciąży Wam teraz?
- Myślę, że mamy na tyle doświadczoną ekipę, że nam to nie przeszkadza. Zdajemy sobie sprawę o jaki cel gramy, co chcemy osiągnąć. Te klipy bardziej motywują przeciwników do mocnej gry przeciwko nam. W jakiś sposób ukuliśmy ich tymi spotami, czy mówieniem głośno o tym, że chcemy awansować. Nie da się ukryć, że teraz porażki bolą podwójnie. Stąd też biorą się przyśpiewki po naszych porażkach, które nie są dla nas miłe. Musimy być na tyle konsekwentni w tym co robimy, że takie rzeczy musimy przyjąć na klatę i ze zdwojoną złością wyjść na kolejny mecz. Nie może być tak, że słysząc docinki od kibiców, wdajemy się w pyskówki i zapominamy o meczu. Na to nie możemy sobie pozwolić. Musimy wygrywać mecze, by nie słyszeć docinek fanów.

Rozmawiał Marcin Bodziachowski

Tabela EBL
Drużyna Mecze Punkty
1.Trefl Sopot2849
2.Anwil Włocławek2748
3.King Szczecin2846
4.Arged BM Stal Ostrów Wlkp.2845
5.Legia Warszawa2845
6.Polski Cukier Start Lublin2844
pełna tabela
NAJBLIŻSZY MECZ
  • Orlen Basket Liga
    20.04.2024

    ?

    ?
  • Orlen Basket Liga
    27.04.2024

    ?

    ?
OSTATNI MECZ
  • Orlen Basket Liga
    22.09.2023

    90

    72
  • Basketball Champions League
    26.09.2023

    70

    59
  • Basketball Champions League
    28.09.2023

    66

    74
  • Orlen Basket Liga
    06.10.2023

    82

    80
  • Orlen Basket Liga
    11.10.2023

    61

    62
  • Orlen Basket Liga
    14.10.2023

    81

    87
  • FIBA Europe Cup
    18.10.2023

    85

    62
  • Orlen Basket Liga
    21.10.2023

    71

    53
  • FIBA Europe Cup
    25.10.2023

    77

    86
  • Orlen Basket Liga
    28.10.2023

    87

    67
  • FIBA Europe Cup
    01.11.2023

    90

    79
  • Orlen Basket Liga
    04.11.2023

    91

    84
  • FIBA Europe Cup
    08.11.2023

    85

    89
  • Orlen Basket Liga
    11.11.2023

    77

    69
  • FIBA Europe Cup
    15.11.2023

    74

    63
  • Orlen Basket Liga
    18.11.2023

    87

    78
  • FIBA Europe Cup
    22.11.2023

    93

    74
  • Orlen Basket Liga
    25.11.2023

    86

    103
  • Orlen Basket Liga
    01.12.2023

    83

    81
  • FIBA Europe Cup
    06.12.2023

    100

    90
  • Orlen Basket Liga
    10.12.2023

    82

    98
  • FIBA Europe Cup
    13.12.2023

    111

    72
  • Orlen Basket Liga
    16.12.2023

    89

    96
  • Orlen Basket Liga
    26.12.2023

    74

    76
  • Orlen Basket Liga
    30.12.2023

    75

    92
  • Orlen Basket Liga
    03.01.2024

    71

    92
  • FIBA Europe Cup
    10.01.2024

    93

    84
  • Orlen Basket Liga
    13.01.2024

    96

    86
  • Orlen Basket Liga
    19.01.2024

    94

    84
  • FIBA Europe Cup
    24.01.2024

    66

    77
  • Orlen Basket Liga
    28.01.2024

    89

    78
  • FIBA Europe Cup
    31.01.2024

    77

    101
  • Orlen Basket Liga
    04.02.2024

    88

    96
  • FIBA Europe Cup
    07.02.2024

    86

    99
  • Orlen Basket Liga
    11.02.2024

    104

    102
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    15.02.2024

    112

    83
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    17.02.2024

    96

    81
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    18.02.2024

    94

    71
  • Orlen Basket Liga
    02.03.2024

    70

    83
  • FIBA Europe Cup
    06.03.2024

    83

    64
  • Orlen Basket Liga
    09.03.2024

    70

    85
  • FIBA Europe Cup
    13.03.2024

    81

    53
  • Orlen Basket Liga
    17.03.2024

    71

    82
  • Orlen Basket Liga
    22.03.2024

    93

    86
  • Orlen Basket Liga
    29.03.2024

    100

    105
  • Orlen Basket Liga
    09.04.2024

    68

    97
  • Orlen Basket Liga
    14.04.2024

    84

    85
  • Energa Basket Liga
    07.10.2018

    67

    81

Sponsor Strategiczny
Partner strategiczny
Partner główny
Sponsor
Sponsor główny Akademii
Partner Tytularny drużyn II ligi, U19 i U17
Sponsor Strategiczny projektów młodzieżowych
Sponsor Strategiczny Programu Rozwoju Koszykarskich Talentów
Partner Wydarzeń
Partnerzy

Patrner techniczny
Partnerzy medialni


Adres

ul. Łazienkowska 3
00-449 Warszawa

Legia Warszawa Koszykówka