Kamiński: Potencjał Legii jako klubu jest ogromny (WYWIAD)

Autor: Marcin Bodziachowski fot. Piotr Koperski, Marcin Bodziachowski, Paweł Kołakowski
2021-01-27 09:25:56

Wojciech Kamiński został trenerem koszykarskiej Legii 11 miesięcy temu. W obecnym sezonie nasz zespół pod wodzą popularnego "Kamyka" odnosi wyniki, których nie spodziewał się nikt. O dostosowaniu kadry do niewysokiego budżetu, celach na obecne rozgrywki, sprzedaży Justina Bibbinsa, możliwości zatrudnienia nowego gracza, a także dalszej pracy w Legii i grze naszego klubu w europejskich pucharach - o tym wszystkim porozmawialiśmy z niespełna 47-letnim szkoleniowcem.

Nie lubi trener siedzieć w miejscu. Podczas każdego treningu robi okrążenia wokół parkietu. Liczy je trener? Ile kilometrów podczas jednych zajęć "przechodzi"?
Wojciech Kamiński: Nie, nigdy nie liczę. Wzięło to się z obozów z kadrą Polski, gdzie Polski Związek Koszykówki nas bardzo dobrze karmił, a tego ruchu nie było za dużo. Musieliśmy dużo siedzieć w pokojach, przy komputerach, bo pierwszy trener - Mike Taylor "zarzucał" nas robotą. Wtedy z Pawłem Turkiewiczem i Krzysztofem Szablowskim stwierdziliśmy, że musimy coś z tym zrobić, zacząć się ruszać, bo przez sześć tygodni pójdziemy w górę na wadze. I tak już zostało. To jest dobre, bo chodząc wkoło, człowiek nie stoi, nie patrzy ciągle w jedno miejsce, tylko obserwuje zajęcia z różnych perspektyw. Nasze dobre żywienie i dbałość o zdrowie przyczyniły się do tego rytuału.

Trener cały czas trzyma formę, niektóre zajęcia wykonuje z zawodnikami. Czasem, kiedy czynni sportowcy kończą karierę, mają problemy z wagą po zaprzestaniu uprawiania sportu.
- Kiedyś było więcej czasu na ruch. Teraz przy dwójce dzieci, tego czasu nie jest zbyt wiele. Wiadomo, że jak ktoś kiedyś uprawiał sport, to jak za szybko odstawi się ruch, to później mogą być kłopoty zdrowotne. Nie uprawiałem go może za długo, ale zaczynałem od pływania, później była koszykówka, trochę piłki nożnej. Sport jednak zawsze był obecny w moim życiu. Nawet po skończeniu grania w koszykówkę, zawsze znajdowałem czas na sport, na to by się poruszać, choć już raczej bez kontaktu. Każdy sport z kontaktem, kończył się w moim przypadku kontuzją, stąd raczej unikam obecnie sportów kontaktowych.

Zaczynał Pan jako zawodnik - proszę powiedzieć jakim koszykarzem był Wojciech Kamiński?
- Jakim byłem zawodnikiem? Chyba średnim. Największy sukces to awans z Treflem Sopot do ekstraklasy. Po ukończeniu studiów wróciłem do rodzinnej Stalowej Woli, gdzie podpisałem trzyletnią umowę z ekstraklasową  "Stalówką". Jednak za długo miejsca tam nie zagrzałem. Jakoś nie mogłem się tam dogadać, widocznie nie było odpowiedniego talentu, a może nie było wtedy głowy? Postanowiłem pójść w zupełnie inną stronę. Nie mnie oceniać moje umiejętności, ale wiem, że nigdy nie było dla mnie rzeczy niemożliwych i zawsze starałem się walczyć. Niektórzy ludzie się śmiali, że byłem takim małym cyborgiem, czy psem spuszczonym z łańcucha, żeby się do kogoś dobrał - chyba właśnie takim zawodnikiem byłem. Człowiekiem do zadań specjalnych. Wyjść na parkiet, pobronić, trafić jeśli trzeba. Natomiast żadnej finezji w mojej grze bym się nie doszukiwał.



Zaczynał Pan od pływania. Jak doszło do tego, że w życiu pojawiła się koszykówka?
- W pływaniu osiągałem nawet dobre wyniki. Zdobyłem wicemistrzostwo Polski indywidualnie, byłem w szerokiej reprezentacji Polski jako junior młodszy. Później natomiast basen się spalił, a dokładniej dach nad basenem, przyszedł jakiś gorszy rok, no i taki wiek. Ktoś, kto trenował pływanie, wie jaki to jest żmudny trening. Na siódmą rano na dwie godziny na basen, później po szkole znów na dwie godziny... W pewnym wieku człowiekowi może się już nie chcieć. Wtedy kolega z podwórka, Jacek Staroń powiedział, że idzie na trening koszykówki, żebym poszedł z nim. I tak się zaczęło. Kolega był duży, więc go przyjęli, ja byłem mały, więc trener początkowo nie bardzo chciał. Ale po pierwszym treningu stwierdził, żebym chodził na zajęcia, bo rzeczywiście moje przygotowanie motoryczne i sprawnościowe, po pływaniu było takie, że wtedy już górowałem nad swoimi rówieśnikami. A może trener chciał, abym chodził, bo zależało mu na moim wyższym koledze (śmiech).

W pływaniu jaki styl trener preferował?
- 400 metrów stylem zmiennym, to taki ciężki dystans. To był mój koronny dystans, czyli po sto metrów każdym stylem. Raczej byłem długodystansowcem.



Kiedy zakiełkowała w głowie myśl, aby zostać przy koszykówce w roli trenera? Od razu po zakończeniu grania w koszykówkę?
- I tak, i nie. Kończyłem studia trenerskie, więc założenie było takie, że będę chciał być kiedyś trenerem. Przyjechałem do Warszawy, do mojej rodziny, a dokładniej do cioci. Była też siostra, która również studiowała, a mieszkaliśmy u cioci na Ursynowie. Przyjechałem na studia podyplomowe na SGH. Pierwsze założenie było takie, że chcę iść w trochę innym kierunku, aczkolwiek zacząłem szukać pracy jako trener i nauczyciel. Znalazłem pracę w Pruszkowie. Przez pierwszych kilka lat, trenując grupy młodzieżowe, dojeżdżałem do pracy w szkole w Pruszkowie. Najpierw z Ursynowa, później z Kabat, gdzie się przeprowadziłem. Kiedy nie było jeszcze metra, te dojazdy trochę zajmowały. Metro jeździło wtedy tylko do Politechniki, stamtąd jechałem na Śródmieście, następnie pociągiem do Pruszkowa, a pociągi jeździły dwa na godzinę. To była dobra logistyka.

W dość młodym wieku otrzymał Pan szansę na prowadzenie drużyny na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
- Byłem drugim trenerem i po prostu kiedy pierwszy trener stracił pracę w niedzielę, w poniedziałek kiedy jechaliśmy na mecz Pucharu Europy z Chimkami w Moskwie, dostałem zapytanie, czy podejmę się tego. Właściwie to nie było pytanie, bo nie było nikogo innego. Początkowo miałem być trenerem na trzy mecze, aby klub miał czas na znalezienie zastępcy. I tak zostałem na trzy miesiące. Pod koniec grudnia, po meczu z Węgrami, kiedy odpadliśmy z europejskich pucharów, zarząd Polonii zdecydował się, że jednak nie będę dalej prowadził drużyny jako pierwszy trener. Czasami nieszczęście jednego człowieka, który traci pracę, jest szansą dla kogoś innego. To kwestia tego, czy się na to zdecyduje, czy jest się na to gotowym. Popracowałem na początek trzy miesiące jako pierwszy trener, potem do klubu przyszedł trener Szczubiał i byłem jego asystentem.



Adam Romański i Tomasz Jankowski ostatnio mówili, że spory wpływ na Pański warsztat miał Mike Taylor.
- Od każdego trenera człowiek się uczy. Myślę, że trener Taylor, szczególnie jeśli chodzi o obronę, zasypał mnie jako asystenta sporą ilością pracy. Analizy defensywne były czasochłonne, ale dzięki temu wiele rzeczy się nauczyłem. Od każdego trenera coś można wyciągnąć. Nie jestem najmądrzejszy, i sam w Legii często pytam się, konsultuję, bo mamy cały sztab ludzi. Odpowiadam za nadzór nad tym wszystkim, ale każdy z trenerów i osób ze sztabu - Marek Zapałowski, Adam Blechman, Kuba Nowosad, Hubert Kowalewski, Mateusz Dawidziuk, czy Tomek Gniedziuk - każdy odpowiada za swoją działkę. Czasami czegoś nie wiem, albo coś mi się wydaje, a oni 'prostują' mnie. Uczymy się cały czas. Wracając do pytania - na pewno współpraca z trenerem Taylorem dała mi wiele, wiele też dała mi reprezentacja, bo to był kontakt z koszykówką europejską.

Przed sezonem mało kto stawiał na Legię, że znajdować się będzie w czołówce ligi. Natomiast pomimo sporych roszad do jakich już doszło, nadal widać, że jest to drużyna zbudowana bardzo rozsądnie. Spodziewał się Pan takich wyników, bilansu 16-7, wygranej z Anwilem, walki przez 50 minut z Zastalem?
- Na początku sezonu chyba się nie spodziewałem i myślę, że mało kto się spodziewał. Nawet po dość udanych przygotowaniach, byliśmy świadomi, że liga to zupełnie inna bajka niż gry kontrolne. Jak już "zaskoczyło" w tej drużynie, to przecieraliśmy oczy ze zdziwienia, ale szliśmy dalej. Braliśmy co swoje. Powiedziałem przed sezonem, że nie ma dla nas celu minimum. Naszym celem jest walka w każdym meczu o zwycięstwo. Tak podchodzimy do meczów. Z jednej strony cieszę się z wygranych, ale jestem też trochę malkontentem, bo widzę co gorzej działa, co jest do poprawy. Trzeba jednak pamiętać, że mamy kilku zawodników, dla których to jest pierwszy sezon w ekstraklasie w tak poważnej roli. Mając z nimi kontrakty na 2-3 sezony, chcemy w nich inwestować, aby za rok, czy dwa, czerpać z tego korzyści. Są u nas zawodnicy gotowi do grania, ale są i tacy, dla których te najlepsze lata dopiero nadchodzą. Choćby dlatego, trzeba mieć trochę więcej cierpliwości. Jestem zadowolony z obecnego bilansu, nie spodziewałem się, że taki osiągniemy. Jak jednak życie daje możliwość wygrywania, to trzeba wygrywać. Od samego początku nasz plan jest taki - w każdym meczu walczymy o zwycięstwo, nie kalkulujemy.



Tak naprawdę każda z tych siedmiu porażek była nieznaczna i można jej było uniknąć. Tak było zarówno w Radomiu i Dąbrowie, ale również w Zielonej Górze, gdzie grając bez Bibbinsa i Morrisa całą drugą połowę, było blisko niespodzianki.
- Mówiłem to zawodnikom już przed sezonem - można przegrać, ale nie można nie próbować. Staramy się w każdym meczu próbować i nie poddawać się. Tego oczekują od nas zarówno kibice, jak i wszyscy w klubie. Bardzo się z tego cieszę i to chyba największa wartość tej drużyny. Nawet kiedy idzie nam źle, nie akceptujemy tego i staramy się zmieniać, aby nasza gra wyglądała lepiej, aby postraszyć przeciwnika i wygrać mecz.

Samo przyjście trenera do Legii miało miejsce w dość trudnym momencie dla naszego klubu, który bronił się przed spadkiem. Długo zastanawiał się Pan nad podjęciem wyzwania? Mógł Pan nadal kontynuować współpracę z Polsatem w roli eksperta, czekając na może lepszą ofertę, z klubu bijącego się wtedy o coś więcej niż utrzymanie, a w końcu pensja w Niemczech była wypłacana regularnie.
- Są propozycje, na które czeka się latami. Czasem jest tak, że nie należy kierować się tylko aspektem finansowym. Mogłem siedzieć przez półtora roku, a pensja w euro by płynęła. Lecz chęć pracy i możliwość tej pracy w Legii była ważniejsza. Inna sprawa, że  mam rodzinę  w Pruszkowie, drugą część w Radomiu, więc ta lokalizacja jest dla mnie idealna.

To prawda, że decyzja była o tyle łatwiejsza, że żona bardzo nalegała?
- Ktoś kto był w Weissenfels, czyli w mieście, w którym w Niemczech pracowaliśmy, i przyjedzie do Warszawy, zapewniam, że również wybierze Warszawę. I nie chodzi wcale o to, że jesteśmy rozrywkowi i gdzieś musimy wyjść, bo teraz jest pandemia i nawet nie ma gdzie, ale chodzi o wiele innych kwestii. W tym logistykę. W Warszawie można załatwić wszystko, można wyjść na spacer w wiele miejsc. Przy dwójce dzieci dochodzi logistyka - tutaj mamy dwie mamy niedaleko - czyli babcie, które mogą pomóc w opiece nad ich wnukami. Wszystko ma znaczenie. Od 21 lat mieszkam niedaleko, bo w Pruszkowie, a bliżej domu - zawsze lepiej. W momencie kiedy prezes Jankowski złożył taką propozycję, sądzę, że dłużej on się zastanawiał nad tą decyzją, niż ja. Szybko podjąłem decyzję, i bardziej była kwestia dogadania warunków kontraktowych. Wierzyłem w to, i tutaj dobrze rozumieliśmy się z prezesem Jankowskim - mnie nie interesowała praca na miesiąc, czy dwa. Wiedziałem, że Legia jest w bardzo trudnej sytuacji, ale wierzyłem też, że jestem w stanie z tymi zawodnikami, którzy byli, utrzymać się w lidze, a w kolejnych sezonach walczyć o coś więcej - by bić się o wyższe cele.



Widział Pan Legię przed jej przejęciem, bowiem komentował parę naszych meczów. Z jednej strony wiedział Pan na co się pisze, z drugiej właśnie widział zapewne wiele niedostatków, bo wówczas Legia przegrywała wiele meczów w lidze.
- Widziałem potencjał w tamtej drużynie. Ale można powiedzieć, że nie kalkulowałem. Po prostu chciałem przyjść tutaj do pracy. W momencie kiedy otrzymałem propozycję i to wszystko bardzo szybko potoczyło się, stwierdziłem, że to najlepsza opcja. Nie patrzyłem na to w ten sposób, że tutaj sytuacja jest zła, czy może bardzo zła. Poświęciłem bardzo dużo, bo wierzyłem w to, że z tego zespołu uda się wykrzesać na tyle dużo, że uda się ją utrzymać w ekstraklasie. Potencjał Legii jest tak ogromny, że to jest super miejsce, by tu pracować, i iść z nią do przodu.

Pański debiut na ławce Legii był bardzo udany - wygrana na Bemowie z MKS-em Dąbrowa. Później miała miejsce porażka w Szczecinie i trzeciego meczu już nie było, bowiem przyszedł przedwczesny koniec sezonu z powodu pandemii koronawirusa. Takiej sytuacji nie mieliśmy jeszcze nigdy wcześniej. Czy później trener czuł żal, że nie udało się dograć sezonu do końca, aby udowodnić, że można było osiągnąć dobre wyniki z tą drużyną, czy może było poczucie ulgi, że stało się tak, jak się stało.
- Nie ma co tego rozpamiętywać. Trener Spasev zrobił dużo dobrego w Legii. Czasami jest tak w pracy trenera, że coś nie pójdzie i sezon nie jest tak udany, jakby się chciało. Najgorsza rzecz jest wtedy, gdy przychodzi inny trener i chce oceniać poprzednika, albo chce udowadniać, że można coś zrobić inaczej. Pod tym względem, dobrze się stało, bo nikt nie rozlicza mnie za tamten sezon, tylko dopiero od obecnego sezonu, w którym miałem okazję zbudować swój autorski zespół. Za nieduże pieniądze.

Właśnie, wszyscy podkreślają, że to jest niskobudżetowa drużyna, która potrafi bić się i zwyciężać z zespołami mającymi budżety nieporównywalnie większe. Czego najlepszym przykładem ostatni mecz na Bemowie z Anwilem.
- Naprawdę mam dużo szacunku do zawodników, którzy zdecydowali się przyjść do nas grać. W wielu sytuacjach zaskoczyli całe grono "specjalistów". Mamy grono zawodników, którzy albo nie grali w zeszłym roku, albo grali na poziomie pierwszej ligi. Grzesiek Kulka oczywiście miał jakieś tam doświadczenie wcześniej w Treflu, ale nikt nie wystawiał go w takiej roli jaką pełni obecnie. To samo dotyczy Grześka Kamińskiego. Darek Wyka, po gorszym ostatnim sezonie w Asseco, Kuba Karolak po słabszym sezonie z kontuzjami, po świetnym sezonie dwa lata temu w Legii, przyszedł odbudować się. Oni uwierzyli w to co robimy. To zaprowadziło nas do tego miejsca, w którym obecnie jesteśmy. Pamiętamy jednak, że przed nami jeszcze dużo pracy, żeby nie było tak, że my już chcemy odcinać kupony. Bo fakt, że mamy play-off, bo dzisiaj mogę spokojnie powiedzieć, że w play-off zagramy, to dopiero połowa drogi.



Grzesiek Kulka to zawodnik, który był wyróżniającą się postacią na zapleczu ekstraklasy. Ale podobno wpadł Wam w oko, przy okazji obserwacji zupełnie innego gracza I-ligowego. To pokazuje, że trzeba mieć trenerskiego nosa, i czasem trochę szczęścia.
-  Z Grzegorzem rozmawiałem 2-3 lata temu, jak podpisałem kontrakt w Ostrowie. Niewiele brakowało, abyśmy już wtedy się dogadali. On wtedy miał jeszcze kontrakt w Sopocie, były różne przejścia z tym związane i ostatecznie do nas wtedy nie dołączył. Nie jest więc tak, że nie obserwowałem tego zawodnika. Aczkolwiek to prawda, że oglądałem innego zawodnika z pierwszej ligi, ale kiedy zobaczyłem, jak Kulka grał w zeszłym sezonie w Wałbrzychu, pomyślałem, że może teraz uda się dać mu szansę, a on zgodzi się na to, co będziemy mu w stanie zaoferować w Legii. Wydaje mi się, że obie strony bardzo dużo na tym zyskały.

Justin Bibbins - dał trener zielone światło na transfer, bo wcześniej obiecał mu, że jeśli klub zdecyduje się zapłacić odpowiednią kwotę, to nie będziecie blokować transferu. Tutaj najważniejsze było słowo dane zawodnikowi?
- Na początku nie wierzyłem, że ktoś jest w stanie zapłacić nam tak wysoką cenę buy-outu, jeśli chodzi o koszykówkę. Z jednej strony wiem, że Justin nie chciał odchodzić, z drugiej strony przychodził i mówił, że to dla niego szansa na grę w Europie. Początkowo mówiłem, że go rozumiem, ale i on musi zrozumieć nas - mamy podpisany kontrakt, który realizujemy, dobrze gramy, a złożona oferta jest dla nas niezadowalająca. Ale, żeby nie było tak, że "nie, bo nie", więc powiedziałem, że jeśli dojdziemy do tego, konkretnego poziomu, to wtedy będziemy mogli porozmawiać, żeby odszedł do innego klubu. Pisał zresztą do mnie ostatnio, że jest zadowolony, ale wiem też, że jego drużyna nie wygrywa. Nigdy nie mów nigdy. Daliśmy mu szansę, zarobiliśmy na tym transferze. Nasza gra trochę zmieniła się, ale trochę gorsze wyniki w późniejszej części sezonu nie są spowodowane tym, że odszedł Justin, tylko tym, że mamy dużo trudniejszy terminarz. Mamy mecze z dużo bardziej wymagającymi rywalami w domu - z Zastalem i Anwilem, a do tego doszło siedem wyjazdów, z których wygraliśmy cztery, więc nie jest źle. Na pewno szkoda meczów w Radomiu i Dąbrowie Górniczej. Trzeba jednak pamiętać, że w momencie, kiedy zmienialiśmy rozgrywającego były zawirowania, bo wracali również zawodnicy po kontuzjach i w takich warunkach gra drużyny ma prawo być trochę gorsza, bo nie da się grać przez cały sezon rewelacyjnie.



Potencjał Bibbinsa chyba jeszcze bardziej kibice docenili, kiedy odszedł z Legii i go tutaj zabrakło. Wiadomo, że specyfika każdego rozgrywającego jest nieco inna, ale Justin bardzo dobrze kreował pozostałych zawodników, miał łatwość w wymuszaniu fauli, no i rzut.
- Na pewno. Justin był rzucającym zawodnikiem, który potrafił podać, ale jego podanie wynikało z tego, że obrona rywala była bardziej skoncentrowana na nim. Neal, czy Medford są zupełnie innymi rodzajami zawodników. Obaj chyba dużo lepiej bronią. Pomimo tego, że Justin nie bronił źle, bo wymuszał dużo fauli, szczególnie w ataku. Trochę przegrywał jednak fizycznością z niektórymi zawodnikami, w starciach na przykład w Zielonej Górze, czy Włocławku, mimo, że grał dobrze, gdzieś tej jego fizyczności brakowało. Też nie chcę, żeby wyszło tak, że Justin był zły, a Neal i Medford są super. Każdy ma swoje zalety i wady. Uważam, że wykonaliśmy dobry ruch. Trzeba też patrzeć w perspektywie kolejnych sezonów. Agenci i ich zawodnicy będą chętniej do nas przyjeżdżać. Wiadomo, że albo musimy dobrym zawodnikom dużo zapłacić, albo jakoś ich wypromować, aby po jednym, czy dwóch sezonach u nas, wskoczyli na wyższą półkę. My na tę chwilę nie wydajemy takich pieniędzy jak Anwil Włocławek, że możemy ściągać gwiazdy. Wydajemy małe pieniądze, robimy z zawodników, naprawdę dobrych graczy i możemy ich puszczać dalej. Obecnie taka jest nasza filozofia. Ten transfer Bibbinsa się w to wpisuje. Jesteśmy też w takich dziwnych, pandemicznych czasach, więc też braliśmy ludzi, którzy byli na miejscu - Neala z Radomia, Medforda z Lublina. To świadczy o tym, że ludzie, którzy byli niechciani gdzieś, przychodzą do nas - OK, można mieć zastrzeżenia, do jednego, czy drugiego, ale w gruncie rzeczy wygrywamy mecze, i obaj lepiej, czy gorzej funkcjonują w drużynie. Każdy z nich miał kilka meczów naprawdę udanych. Bez Neala, byśmy pewnie nie wygrali w Toruniu tak spokojnie. Lester w ostatnim meczu z Anwilem może za 2 nie mógł trafić, ale dał parę ważnych trójek, zdobył 17 punktów, 8 asyst i 6 zbiórek, a w Gdyni pokazał swój ofensywny potencjał. To nie bierze się z niczego.

Wytworzyła się ponadto wewnętrzna rywalizacja pomiędzy Nealem i Medfordem, czego wcześniej mogło brakować na tej pozycji. Jeden stara się być lepszy od drugiego.
- Oczywiście, że tak właśnie jest, a rywalizacja zawsze służy rozwojowi. Justin z kolei miał ogromną przewagę nad kimkolwiek i dochodziło nawet do takich sytuacji, że był tak eksploatowany w trakcie meczu, że do kolejnego meczu więcej wypoczywał, niż z nami trenował. Ten transfer też poniekąd podyktowany był tym, że baliśmy się, czy zdrowotnie wytrzyma ten sezon grając z taką intensywnością. Zaczęły u niego pojawiać się pierwsze urazy, przed meczem z GTK Gliwice w ogóle nie trenował. To nie była de facto decyzja tylko finansowa, ale pod uwagę braliśmy wiele innych aspektów. Był aspekt rozwoju, aspekt dla klubu, dzięki któremu będziemy w stanie pozyskać kolejnych zawodników, aspekt finansowy oraz ten zdrowotny.

Darek Wyka - jego możliwości wydawało się, że są znane wszystkim trenerom w Polsce. W Legii bardzo dobrze pamiętamy go choćby z I-ligowej rywalizacji z Miastem Szkła Krosno. Ale w Legii wydaje się, że Darek daje jeszcze więcej, rozwija się cały czas, ma inną rolę - i to chyba trener musiał przede wszystkim wierzyć w taki rozwój tego gracza.
- W momencie, kiedy wiedzieliśmy już, że utrzymamy się w ekstraklasie, a było to w marcu, Darek był pierwszym zawodnikiem, do którego zadzwoniłem. Wierzyłem, że może zrobić duży postęp i szukałem takiego zawodnika. Z Darkiem musimy trochę popracować, bo najlepiej radzi sobie na pozycji numer pięć, natomiast myślę, że docelowo powinien grać trochę minut na "czwórce". Tak jak zrobił to w meczu w Lublinie, gdzie świetnie wypadł w tej roli. Trzeba mieć umiejętność dostosowania się do sytuacji i nad tym musimy pracować. Darek w tym sezonie udowadnia, że można na niego liczyć i zrobił duży postęp.



Ta ciągła niepewność, zmiany w składzie w trakcie sezonu, które sprawiają, że często trzeba "rzeźbić" niemal od nowa - to chleb powszedni trenera koszykówki. W innych dyscyplinach tych rotacji wydaje się, że jest nieco mniej.
- Podpisując przed sezonem Michała Sokołowskiego, wiedzieliśmy, że nie mamy Earla Watsona, ale za chwilę Watson wróci po kontuzji. Nawet jak ktoś zabierze nam "Sokoła", i choć to nie ta sama pozycja, to fajne w koszykówce jest to, że są zawodnicy, którzy są multi-pozycyjni. Również pod kątem niektórych ruchów, patrzyliśmy na to z kim gramy, jakie będziemy mieli krycie, jakie ruchy będziemy mogli zrobić. Wtedy ten ruch z Michałem wydawał się najrozsądniejszy, był bardzo trafiony, a samemu zawodnikowi pozwoliliśmy przygotować się do sezonu. To chłopak z tych okolic, bo z Pruszkowa. Życzę mu, żeby został zagranicą, ale może w pewnym momencie będzie chciał wrócić i może jeszcze do nas, do Legii zawita. Pamiętając, że on nam pomógł, ale my też mu pomogliśmy.

Widząc jak rozwinął się przez lata Michał Sokołowski - czuje trener satysfakcję, że przyczynił się do rozwoju zawodnika, który ma szanse na międzynarodową karierę?
- Pracowaliśmy razem ponad cztery lata i to nie idzie na marne. Oczywiście ta droga wcale nie była łatwa, usłana płatkami róż. Wiadomo, że przez tak długi okres czasu zdarzają się konflikty, jak i dobre momenty, ale zawsze mieliśmy dużo szacunku do siebie. Ogromnie cieszę się, że Michał jest tu, gdzie jest. Rozmawiałem z nim ostatnio i wiem, że już ma ofertę z obecnego klubu, aby zostać na kolejny sezon, więc prawdopodobnie wszyscy są zadowoleni z jego postawy. Zobaczymy co zrobi dalej, ale możemy spodziewać się, że do Polski zbyt szybko nie wróci.

Były plany przed tym sezonem, że oprócz gry w EBL, zagracie w europejskich pucharach. Trochę szkoda, że się nie udało? Czy może biorąc pod uwagę zmiany w składzie, lepiej, bo możecie skupić się na lidze? W zeszłym sezonie Legia miała problemy z łączeniem gry w lidze z europejskimi pucharami.
- Dobrze, że zagraliśmy turniej międzynarodowy o Puchar Prezydenta m.st. Warszawy na Bemowie. Uważam, że zawsze dobrze jest pokazywać się w Europie. Nawet jeżeli tych meczów nie będzie zbyt wiele, to zagramy z kimś innym, poznamy trochę innej kultury, inni ludzie przyjadą i zobaczą Warszawę. Wiem, że drużyny, które były obecne na turnieju w Warszawie były bardzo zadowolone z tego, jak zostały przyjęte, jak wyglądała sama organizacja. To samo jest w europejskich pucharach. Grając w europejskich pucharach, łatwiej jest zakontraktować dobrych graczy. Uważam, że powinniśmy w nich grać. Nie chcę oceniać ostatnich występów Legii w europejskich pucharach. Wiem, że czasami mogą one przeszkadzać, ale takie puchary jak FIBA Cup, gdzie meczów jest niewiele, nam w Radomiu z Rosą nie przeszkodziły zdobyć Pucharu Polski i wicemistrzostwa Polski. Później, kiedy graliśmy w Champions League, kiedy meczów było 14., i do lutego graliśmy co trzy dni, to mieliśmy trochę zbyt wąski skład na takie granie. Natomiast kiedy kończyliśmy grę w Pucharach, natychmiast przychodziła seria 8-9 zwycięstw z rzędu, bądź 12 z 13. wygranych w lidze. Rzeczywiście, przy rywalizacji z Champions League, skład musi być szerszy. W FIBA Cup, gdzie meczów jest sześć, ewentualnie 12, kiedy gra się dwie rundy, ale i przeciwnicy z niższych półek, łatwiej jest to pogodzić. Oczywiście trzeba trafić z zespołem, bo ludzie są podstawą tego, czy grasz dobrze, czy źle.



W okresie przygotowawczym nie było żadnego zgrupowania. To pierwszy raz w Pańskiej karierze?
- Od 10-12 lat nie wyjeżdżam z drużynami na żadne obozy przygotowawcze. Na Bemowie mamy wszystko, czego nam potrzeba. Dziękuję za pomoc władzom Bemowa i OSiR-u, bo bardzo pomagają nam. Czujemy się tu bardzo dobrze. Na sukces drużyny składa się wiele czynników - cały sztab trenerski, czy prezes. Z Jarkiem Jankowskim siedzieliśmy i składaliśmy ten zespół, wybierając zawodników z przedziałów finansowych naprawdę niskich. Później Łukasz Sekuła musi wszystko "spiąć" budżetowo, aby wszystko się udało. Ludzi, którzy przyłożyli się do tego jest bardzo dużo. Dlatego też wszystkim chciałbym bardzo gorąco podziękować, bo jak już powiedziałem - to jeszcze nie koniec, ale już jesteśmy na takim poziomie, że trzeba o tym głośno mówić.

Dotychczas trener miewał dłuższe przygody w roli trenera. Choć to mało stabilny fach i czasem trudno cokolwiek przewidzieć, ale czy fani Legii mogą spodziewać się dłuższej pracy w Legii?
- Bardzo bym tego chciał, ale w pracy trenera jest tak, że muszą być wyniki, musi być chęć ze strony klubu. Myślę, że na razie nasza współpraca układa się bardzo dobrze, ale zawsze spodziewam się niespodziewanych rzeczy... Nigdzie stąd nie chciałbym się ruszać. Tak jak powiedziałem, kiedy dostałem propozycję pracy w Legii, myślę, że dłużej zastanawiał się klub, by mnie zatrudnić, niż ja z podjęciem decyzji. Chęci z mojej strony były, są, i w tym temacie nic się raczej nie zmieni.

A czy nad pracą w Niemczech długo się Pan zastanawiał?
- Z Niemcami też szybko poszło. Jedynie w przypadku tej umowy był problem z reprezentacją. Niemcy dali mi warunek, że musiałem zrezygnować z pracy w reprezentacji Polski, a miało to miejsce przed Mistrzostwami Świata. To była jednak dla mnie szansa. Jako asystent w reprezentacji pracowałem najpierw dwa lata i w drugim podejściu około sześciu lat. Trzeba było spróbować pracy zagranicą i nie żałuję tego ani trochę.

Pomimo tego, że klubowi zabrakło cierpliwości.
- Wydaje mi się, że tam wielu rzeczy zabrakło, a najbardziej tego, że w tamtym zespole, wielu zawodników było zatrudnianych bez mojej zgody, albo nie tacy jak chciałem, albo też mieli podpisane kontrakty, albo też musieli być zatrudnieni. To chyba również przypadłość niektórych drużyn w obecnym sezonie, gdzie każdy chce coś dołożyć - sponsor jednego zawodnika, prezes klubu jednego zawodnika, jednego gracza do tego dokłada prezydent miasta, i robi się grupka ludzi, a nie zespół. Kiedy decyzję podejmuje trener, to wie on o zawodnikach więcej, bo zazwyczaj zrobi odpowiedni wywiad środowiskowy. Na pewno trzeba słuchać innych, ale gdy jedna osoba podejmuje decyzję, odpowiedzialność jest bardziej klarowna.

Koszykarskie "problemy", czasem zdenerwowanie, przenosi trener do domu? Czy potrafi oddzielić życie zawodowe od prywatnego?
- Raczej nie przynoszę. Chociaż wiadomo, że wiele razy po meczach nie przespałem nocy, czy wstawałem rano i szukałem rozwiązań. Ale staram się nie przenosić boiskowych nerwów do domu.

Praca komentatora, w jakiej miał się Pan okazję sprawdzić, to ciekawe doświadczenie? Czy w przyszłości widzi się Pan w tej roli, w której na pewno można wykorzystać wiedzę trenerską?
- Na pewno praca komentatora jest ciekawa. Przede wszystkim nie traci się kontaktu z dyscypliną, rozgrywkami. Tutaj również do meczów trzeba się przygotowywać. Na pewno jest zupełnie inna niż praca trenera. Patrzymy na ten sam mecz, ale aby przekazać to, co dzieje się na parkiecie, trzeba jeszcze dopasować głos do obrazu. Aby nie przedłużać i nie zanudzać, to trudne zadanie. Wiem, że na początku nie wychodziło to tak, jakbym tego chciał. Trzeba nad tym pracować. Czy widziałbym się w tej roli w przyszłości? To zupełnie inne przeżywanie emocji... Może kiedyś, gdzieś... na stare lata, kto to wie?



Nie był Pan karany faulami technicznymi w obecnym sezonie - zawsze był Pan tak opanowany w stosunku do sędziów? Oczywiście, rozmawia Pan z nimi, ale nie przekracza pewnej granicy, która skutkuje takimi przewinieniami, które później uderzają w wynik, czyli w zespół.
- W przeszłości często zdarzało mi się dostawać takie kary. Jak jest spokojniejszy sezon, to i trener przy ławce jest trochę spokojniejszy. Ale myślę, że na meczu z Anwilem, w ogóle nie było widać tego spokoju. Wiem, że ekipa, która robiła materiał "na podsłuchu", miała dużo zabawy. To może tak tylko z boku wyglądać. Wiem też, że z sędziami nie ma co walczyć. Można zwrócić uwagę raz i drugi, ale nie wpłynie się na decyzję sędziego. Lepiej więc swoimi uwagami podzielić się z zawodnikami albo asystentami, niż wykrzyczeć coś w twarz sędziemu.

Mówił kiedyś trener, że nie mógł wcześniej pracować w Legii, bo długo trenerem był Piotr Bakun, z którym się bardzo dobrze znacie, a takich rzeczy się nie robi. Takie zasady chyba rzadko spotykane są obecnie w zawodowej lidze, gdzie zapewne większość osób, traktuje to stricte jako biznes. Bez sentymentów.
- Zasady to jedno. Pamiętajmy też, że w momencie, kiedy Piotrek Bakun prowadził Legię, ja byłem trenerem w Radomiu. Pewnie, że znam się z trenerem Bakunem wiele lat. Nigdy nie robiłem, nie robię i nie będę robił czegoś takiego, żeby wydzwaniać do prezesów i oferować swoją osobę. Tak samo było zresztą w Legii - nie ja szukałem tutaj zatrudnienia, tylko prezes Jankowski wykonał ten ruch i zaproponował mi pracę. Wiem, że są ludzie, którzy postępują inaczej, i sami dzwonią do klubów i proponują swoją osobę na miejsce innego trenera. Nigdy tak nie postąpiłem i nie postąpię.

Pojawiały się już pytania, czy nie korciło trenera, by przycisnąć władze do większych wydatków, aby pokusić się, po tak dobrym początku, do walki o medale. Nie korci cały czas, aby wzmocnić się, zwiększyć szanse na walkę o półfinał albo przynajmniej przewagę parkietu w play-off? Czy kibice mogą spodziewać się jeszcze jakichś ruchów transferowych?
- Takie jest zadanie trenera - muszę śledzić rynek zawodników cały czas. Praktycznie codziennie mam jakieś maile, czy nazwiska zawodników, których trzeba sprawdzić, czy jest dostępny. Śledzimy rynek uważnie i regularnie. Na dzień dzisiejszy nie jest tak, że musimy koniecznie jakiegoś zawodnika brać. Może, jeśli nadarzy się jakaś super okazja, to wówczas wzmocnimy nasz zespół. Oby nas kontuzje omijały, ale musimy też być gotowi na wszystkie sytuacje. Aby rozegrać ten sezon do końca na dobrym poziomie, musimy być przygotowani na takie ruchy. Jestem w stałym kontakcie z prezesem Jankowskim i Łukaszem Sekułą odnośnie finansów klubu. Wiemy, że są takie możliwości, natomiast nie jest tak, że będę brał do drużyny pierwszego lepszego gracza. Jeżeli nie znajdziemy osoby, która nas realnie wzmocni, albo uznamy, że nie ma sensu, by taki ruch w ogóle zrobić, to go robić nie będziemy. Uważam, że stabilność i rozwój drużyny może dać więcej niż jeden zawodnik dodany. Nowego zawodnika trzeba uczyć gry naszej drużyny, musi się nauczyć systemów w ataku i obronie. Czasem może być tak, że to może więcej namieszać, niż pomóc. Od prezesów jest zielone światło, żeby rozglądać się, ale z drugiej strony nie jest tak, że musimy koniecznie kogoś kontraktować na którąś pozycję. Spokojnie patrzę na to jak grają nasi zawodnicy, niektóre kontrakty mamy dłuższe, więc patrzymy perspektywicznie. Liczy się nie tylko tu i teraz, ale i kolejne sezony. Jeden transfer może nam zagwarantować coś więcej, ale czasem może też więcej popsuć.

Sezon zaczynaliście tak naprawdę bez centra, nie licząc oczywiście Darka Wyki. Były pomysły na wzmocnienie strefy podkoszowej, Pan jednak zdecydował, że poczeka na powrót do zdrowia Earla Watsona. Takie dopasowanie się do niespodziewanej sytuacji (kontuzja przed rozpoczęciem sezonu, w trakcie sparingów), pokazuje również chłodną głowę, spokojną analizę.
- Nie jest tak, że nie szukaliśmy podkoszowych, bo szukaliśmy. Poruszaliśmy się jednak w określonym budżecie, to musiał też być określonego rodzaju zawodnik. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie rozmawialiśmy z niektórymi graczami. Natomiast prawdą jest, że Marek Zapałowski był orędownikiem tego, żeby poczekać na Earla Watsona, bo to bardzo dobry charakter do pracy, który dobrze do nas pasuje. Mieliśmy dużo cierpliwości przy obu jego kontuzjach. W takich sytuacjach zawsze są takie zapędy - 'musimy kogoś wziąć'. Ale zawsze trzeba usiąść i na spokojnie przeanalizować wszystkie za i przeciw. Chodzi o to, aby nie to nie była "sztuka dla sztuki", ale by nowy zawodnik przynosił w bliższej lub dalszej perspektywie jakieś korzyści.



Trener przychodził w trakcie poprzedniego sezonu, ale pozostawienie całego "zastanego" sztabu szkoleniowo-medycznego, chyba najlepiej świadczy o ich kompetencjach i tym, że trener jest zadowolony z tego jak wykonują swoją pracę.
- Oczywiście. Uważam, że prezes Jankowski wcześniej zmontował tę ekipę i tych ludzi. Siłą Legii są ludzie w niej pracujący. Mamy naprawdę wysokiej klasy specjalistów we wszystkich aspektach. To przekłada się na końcowy sukces. Moją rolą jest łączyć to wszystko, ale też, aby w ich kompetencje za bardzo nie wtrącać się. To umiejętność, która jest również ważna - nie ja muszę wszystko na każdy temat wiedzieć najlepiej. Trzeba umieć słuchać ludzi odpowiedzialnych za swoją dziedzinę. Z rad mądrych ludzi trzeba korzystać. Jestem bardzo zadowolony, że trafiłem na takich ludzi.

Żona ogląda mecze drużyn, które Pan prowadzi. Wymienia czasem uwagi na temat gry zespołu? Jest może osobą, z którą rozmawia Pan o założeniach taktycznych?
- Jest kibicem, ale nie rozmawiamy o taktyce. Żona powiedziała nawet, że już nic nie wygramy jak odszedł Bibbins (śmiech). Jest naszym wiernym kibicem i śledzi wszystko na bieżąco, pojawia się na wszystkich meczach, czy jak była w ciąży, czy jak już urodziła. Nawet w szpitalu, zaraz po porodzie oglądała nasz mecz ze PGE Spójnią Stargard. Lubi nas wspierać.

Przemek Kuźkow w poprzednim sezonie miał świetny debiut w EBL. Trafiał trójki, zaliczał sporo minut w ekstraklasie i FIBA Europe Cup. Dzisiaj rzadko kiedy podnosi się z ławki, chociaż regularnie trenuje. To chyba niełatwy okres dla młodego zawodnika, który zapewne liczył w tych rozgrywkach na więcej.
- Każdy młody zawodnik musi walczyć o swoje. Sytuacja w zeszłym sezonie była nieco inna. Skład był inaczej zbudowany, chyba bardziej liczyły się umiejętności w ataku. Moim priorytetem jest obrona. Przemek w kilku meczach naprawdę pokazał się z dobrej strony. Bardzo pomógł nam w wygranym meczu z Treflem w Warszawie, dobrze zagrał w Zielonej Górze, kiedy mieliśmy problemy z kontuzjami. Na chwilę obecną przegrywa rywalizację z innymi zawodnikami. Musi poczekać. Pracuje indywidualnie z trenerem Zapałowskim, jest grupa osób - m.in. "Benek" Urbaniak, Kuba Sadowski, czy Grzesiek Kamiński, która przed każdym treningiem ma z Markiem zajęcia indywidualne. To wszystko dzieje się po to, by jak dostaną szansę, mogli ją wykorzystać. Na taką szansę trzeba być gotowym nie tylko pod tym względem, że trafi się jakiś ciężki rzut, na przykład z połowy boiska. Trzeba to robić regularnie. Nie od razu Rzym zbudowano. Przemek ciężko pracuje i kto wie... Pamiętam z własnej przygody z koszykówką, że czasami zawodnik czekał cały sezon, by w play-offie dostać szansę, i od takiego jednego dobrego występu zaczynała się jego poważna przygoda z koszykówką. Na taką szansę trzeba być gotowym.



Kiedy słucham dyskusji nt. obecnej Legii, wiele osób mówi, że wyniki są ponad stan, wskazując, że grają tu zawodnicy jak Linowski, o których inni trenerzy wcale by nie walczyli. Tymczasem "Lino", oprócz tego, że jest bardzo solidnym graczem, który nigdy nie odpuszcza, to choćby w meczu z Anwilem pokazał kawał dobrej roboty.
- Adam jest zawodnikiem walecznym, który dużo robi dla drużyny. Taką akcją, którą skradł serca, czego może trochę brakowało we wcześniejszych meczach, było kiedy w meczu z Anwilem rzucił się na parkiet jak długi by wyrwać piłkę przeciwnikowi. Ten mecz pokazał, ile może dać w walce i zaangażowaniu. Nazywamy to "extra effort", bo to coś wykraczającego poza przeciętność, gdzie trzeba zaangażowania i ambicji. Po pandemii Adam potrzebował trochę czasu, aby dojść do pełnej sprawności. To solidny zawodnik, na którego, tak jak powiedziałeś, można w każdym momencie liczyć. Jak trzeba, to wychodzi na parkiet i zostawia serducho i zdrowie na parkiecie. To trzeba docenić.

Legia przed tym sezonem zaczęła podpisywać dłuższe kontrakty niż jednoroczne. Czy to oznacza, że po obecnym sezonie, w składzie możemy spodziewać się ewolucji, nie zaś jak dotychczas - rewolucji?
- Na pewno tak. Mogę powiedzieć, że mam tak skonstruowany kontrakt, że drużyna musi być w play-off, abym został na kolejny sezon. Myślę, że już jesteśmy bardzo blisko tego. Po ostatnich wynikach jesteśmy tego niemal pewni. Tych zawodników, którzy mają długoletnie kontrakty, raczej będziemy chcieli zostawić. Dużo łatwiej jest pracować, jeśli ma się część drużyny, która zna zachowania i wie jak chcemy grać. Po prostu zna system. Liczę, że to będzie szło w tę właśnie stronę - ewolucji, nie zaś rewolucji. Wiadomo, że będzie ciężko z zawodnikami zagranicznymi, bo z nimi zazwyczaj sytuacja wygląda inaczej, ale pożyjemy - zobaczymy.

Zdobywał Pan dwukrotnie Puchar Polski - z Rosą i Stalą. Legia czeka na Puchar 51 lat... Kibice mogą liczyć na miłą niespodziankę w postaci trofeum? Wiadomo, że to zupełnie inne granie, bo w przypadku Legii, znając już drabinkę, aby wywalczyć trofeum, trzeba wygrać trzy mecze, dzień po dniu.
- Na pewno będziemy walczyć tak jak w każdym meczu. Może właśnie wtedy trzeba będzie skorzystać z młodych zawodników? Nie jest to łatwe zadanie, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Zawsze walczymy w każdym meczu o zwycięstwo i podczas turnieju w Lublinie, również w każdym meczu będziemy walczyć o zwycięstwo. Oby te mecze były trzy. I oby ten ostatni był wygrany. Trzeba mieć oczywiście szacunek do rywali, bo trzeba otwarcie powiedzieć, że Zastal gra świetnie, bardzo mocno wypada Arged BMSlam Stal, są gospodarze, także Śląsk... Kandydatów do Pucharu jest kilku, więc przeprawa będzie ciężka. Na pewno będziemy szukali swoich szans. Turniej pucharowy jest specyficzny. Trzeba grać dobrze systemowo, bo nie ma dużo czasu na przygotowanie się do kolejnego meczu. Mam nadzieję, że i my dołączymy do walki o trofeum.

Rozmawiał Marcin Bodziachowski

Tabela EBL
Drużyna Mecze Punkty
1.Anwil Włocławek2849
2.Trefl Sopot2849
3.Legia Warszawa2947
4.King Szczecin2846
5.Arged BM Stal Ostrów Wlkp.2845
6.Polski Cukier Start Lublin2844
pełna tabela
NAJBLIŻSZY MECZ
  • Orlen Basket Liga
    27.04.2024

    ?

    ?
OSTATNI MECZ
  • Orlen Basket Liga
    22.09.2023

    90

    72
  • Basketball Champions League
    26.09.2023

    70

    59
  • Basketball Champions League
    28.09.2023

    66

    74
  • Orlen Basket Liga
    06.10.2023

    82

    80
  • Orlen Basket Liga
    11.10.2023

    61

    62
  • Orlen Basket Liga
    14.10.2023

    81

    87
  • FIBA Europe Cup
    18.10.2023

    85

    62
  • Orlen Basket Liga
    21.10.2023

    71

    53
  • FIBA Europe Cup
    25.10.2023

    77

    86
  • Orlen Basket Liga
    28.10.2023

    87

    67
  • FIBA Europe Cup
    01.11.2023

    90

    79
  • Orlen Basket Liga
    04.11.2023

    91

    84
  • FIBA Europe Cup
    08.11.2023

    85

    89
  • Orlen Basket Liga
    11.11.2023

    77

    69
  • FIBA Europe Cup
    15.11.2023

    74

    63
  • Orlen Basket Liga
    18.11.2023

    87

    78
  • FIBA Europe Cup
    22.11.2023

    93

    74
  • Orlen Basket Liga
    25.11.2023

    86

    103
  • Orlen Basket Liga
    01.12.2023

    83

    81
  • FIBA Europe Cup
    06.12.2023

    100

    90
  • Orlen Basket Liga
    10.12.2023

    82

    98
  • FIBA Europe Cup
    13.12.2023

    111

    72
  • Orlen Basket Liga
    16.12.2023

    89

    96
  • Orlen Basket Liga
    26.12.2023

    74

    76
  • Orlen Basket Liga
    30.12.2023

    75

    92
  • Orlen Basket Liga
    03.01.2024

    71

    92
  • FIBA Europe Cup
    10.01.2024

    93

    84
  • Orlen Basket Liga
    13.01.2024

    96

    86
  • Orlen Basket Liga
    19.01.2024

    94

    84
  • FIBA Europe Cup
    24.01.2024

    66

    77
  • Orlen Basket Liga
    28.01.2024

    89

    78
  • FIBA Europe Cup
    31.01.2024

    77

    101
  • Orlen Basket Liga
    04.02.2024

    88

    96
  • FIBA Europe Cup
    07.02.2024

    86

    99
  • Orlen Basket Liga
    11.02.2024

    104

    102
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    15.02.2024

    112

    83
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    17.02.2024

    96

    81
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    18.02.2024

    94

    71
  • Orlen Basket Liga
    02.03.2024

    70

    83
  • FIBA Europe Cup
    06.03.2024

    83

    64
  • Orlen Basket Liga
    09.03.2024

    70

    85
  • FIBA Europe Cup
    13.03.2024

    81

    53
  • Orlen Basket Liga
    17.03.2024

    71

    82
  • Orlen Basket Liga
    22.03.2024

    93

    86
  • Orlen Basket Liga
    29.03.2024

    100

    105
  • Orlen Basket Liga
    09.04.2024

    68

    97
  • Orlen Basket Liga
    14.04.2024

    84

    85
  • Orlen Basket Liga
    20.04.2024

    96

    87
  • Energa Basket Liga
    07.10.2018

    67

    81

Sponsor Strategiczny
Partner strategiczny
Partner główny
Sponsor
Sponsor główny Akademii
Partner Tytularny drużyn II ligi, U19 i U17
Sponsor Strategiczny projektów młodzieżowych
Sponsor Strategiczny Programu Rozwoju Koszykarskich Talentów
Partner Wydarzeń
Partnerzy

Patrner techniczny
Partnerzy medialni


Adres

ul. Łazienkowska 3
00-449 Warszawa

Legia Warszawa Koszykówka