Łukasz Wilczek dla Legiakosz.com

Autor: Marcin Bodziachowski fot. Piotr Koperski
2015-12-29 10:00:00

Kapitan koszykarskiej Legii, Łukasz Wilczek zapewnia, że zrobi wszystko by poprowadzić nasz zespół do TBL. Polecamy obszerną rozmowę z naszym rozgrywającym.

"Jeszcze nie gramy dobrze, mamy jedynie momenty dobrej gry. Mam nadzieję, że do play-offów uda się to poprawić, a na play-offy zbudujemy drużynę, która będzie zdolna wywalczyć awans do ekstraklasy" - mówi Wilczek, który opowiada nie tylko o swojej dotychczasowej karierze, ale również rodzinie, szkole, planach po zakończeniu kariery, czy tym jak radzi sobie na parkiecie, nie tylko tym koszykarskim.

 

Jak porównałbyś dzisiejszą Legię z tą z poprzednich rozgrywek?
Łukasz Wilczek: Trudno jest porównywać zespoły. Na pewno w obecnej Legii pojawiło się dużo nowych twarzy. Gramy trochę inaczej, ciężar gry jest rozłożony na więcej osób. Myślę, że jesteśmy w trakcie dogrywania się. Mieliśmy w tym sezonie zadyszkę, przez co przegraliśmy trzy spotkania.

W zeszłym sezonie początek też nie był idealny, przegrane w Pruszkowie, z GKS-em Tychy, czy GTK Gliwice u siebie. Rozkręcaliście się cały czas i szczytowa forma przyszła na play-offy.
- Tu można znaleźć podobieństwo. Zespół, który teraz tworzymy nie pokazał jeszcze swojej pełnej mocy. Pokazujemy momenty dobrej gry, jak to było choćby niedawno w Poznaniu, gdzie 7-8 minut dobrej gry pozwoliło nam odskoczyć na ponad 20 punktów. To świadczy też o tym, że w pierwszej połowie nie zagraliśmy tak jak powinniśmy. Tak też jest w wielu meczach - męczymy się, nie możemy zbudować odpowiedniej przewagi. Nie gramy jeszcze dobrze, mamy jedynie momenty dobrej gry. Mam nadzieję, że do play-offów uda się nam to poprawić, a na play-offy zbudujemy drużynę, która będzie zdolna wywalczyć awans do ekstraklasy.

W zeszłym roku wszyscy z Was podkreślali, że tworzyliście drużynę nie tylko na parkiecie, ale i poza nim. Jak jest dzisiaj?
- Na pewno w minionym sezonie była bardzo dobra atmosfera, w szatni nie było się do czego przyczepić. W tym roku nie można powiedzieć, że nie tworzymy zespołu. Docieramy się, przyszło trochę nowych osób, którzy mogą stanowić o sile zespołu. Wiadomo, jest już połowa sezonu i każdy chciałby, żeby Legia już teraz wyglądała super, ale może lepiej wyglądać super w play-offach niż w połowie sezonu? Grałem już w zespole, który zajmował pierwsze miejsce po sezonie zasadniczym, a w play-offach odpadł po pierwszej rundzie. Nie chciałbym tego powtórzyć.

Nie uważasz, że przydałoby się Wam jakieś wspólne wyjście na miasto, które by Was jeszcze bardziej scaliło?
- Na pewno to by pomogło. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, ale ma to miejsce przy okazji treningów i meczów, czyli można powiedzieć w pracy. Jakaś wspólna zabawa, czy jak to nazwałeś "integracja" - to na pewno by pomogło. Zresztą mieliśmy już takie spotkanie, na którym trochę pobawiliśmy się. W szatni Legii nic złego się nie dzieje.


Co jest najmocniejszą stroną Krosna, które bez wątpienia jest najmocniejszym przeciwnikiem w walce o awans do ekstraklasy?
- Krosno zbudowało bardzo fajny zespół, mają na każdej pozycji zawodników wysokiej klasy, jak na I-ligowe parkiety. Dodatkowo wzmocnili się niedawno Wojtkiem Pisarczykiem, co też poszerzyło im rotację wśród wysokich. Na tę chwilę, co pokazują wyniki - ten zespół prezentuje się najlepiej. Ale tak jak powiedziałem, jest dopiero połowa sezonu i nie wiadomo jak prezentować się będą w kwietniu i maju. Na oceny przyjdzie czas po sezonie.

Zanim trafiłeś do Legii, pełniłeś w którymś klubie rolę kapitana?
- W młodzikach, w UKS Łomżyczka.

W jakim wieku zacząłeś trenować kosza?
- Zacząłem bawić się koszykówką w wieku 7. lat. W pierwszej klasie szkoły podstawowej, w trakcie ferii zimowych poszedłem z braćmi na treningi. Od tamtej pory, trener chciał, żebym przychodził na treningi i tak to się zaczęło. Wiadomo, że na początku to była tylko zabawa, ale już w czwartej klasie prezentowałem odpowiedni poziom - potrafiliśmy wygrywać turnieje w całej Polsce. W mini koszykówce byliśmy nie do zatrzymania. Żałuję, że nie mieliśmy dobrego przejścia z mini koszykówki do koszykówki juniorskiej, ale dzisiaj jestem w Legii, więc można powiedzieć, że i tak wszystko dobrze się potoczyło.

Dlaczego wybrałeś koszykówkę, która wśród dzieci jest raczej dyscypliną numer dwa?
- Przede wszystkim dlatego, że moi starsi bracia grali już w koszykówkę. Już wcześniej byłem "skazany" na oglądanie ich meczów, przez to także koszykówka cały czas przewijała się w domu. Po drugie, trafiłem na odpowiednie osoby - trenera Edwarda Traskowskiego, który jest niesamowitym człowiekiem, z charyzmą, bardzo zaangażowany w to co robi. W ubiegłym sezonie przyjechał na nasz mecz z dzieciakami z Ełku, gdzie obecnie pracuje i chciał im pokazać mnie i Adama Parzycha, bo obaj jesteśmy jego wychowankami. Wybrał najlepszy z możliwych meczów - Legii z Krosnem i jak sam przyznał, był z nas bardzo dumny. To on wychował mnie koszykarsko, choć może nie tylko koszykarsko, bo podczas obozów, czy turniejów uczył nas również życia.

Jak wspominasz dziś przenosiny do Białegostoku? To był odpowiedni wiek na wyjazd do innego miasta?
- Możliwość podpisania kontraktu z Żubrami Białystok pojawiła się na początku klasy maturalnej. To był rok, kiedy rodzice chcieli, żebym skupił się na nauce i zdał maturę, a dopiero potem wyjechał. Nie miałem jednak żadnych wątpliwości, nie chciałem czekać przez rok na ten ruch. Taka okazja mogłaby się już nie powtórzyć. Paweł Czech, rozgrywający musiał nagle wyjechać do Anglii i pojawiło się dla mnie miejsce w zespole Żubrów. Białostoczanie wtedy nie mogli sobie finansowo pozwolić na zatrudnienie lepszego gracza, a ja byłem za darmo i można powiedzieć perspektywiczny. Przychodziłem jako trzeci rozgrywający, ale nie bałem się tego. Wiedziałem, że to jedyna szansa dla mnie, żeby się wybić. Możliwe, że gdybym został rok dłużej w Łomży, to dziś nie grałbym zawodowo w koszykówkę. W Żubrach również trafiłem na odpowiednią osobę, którą był trener Jerzy Karpiuk, który przez dwa sezony wprowadził mnie do seniorskiej koszykówki. Dużo nauczyłem się od niego, po dwóch sezonach przebiłem się na pierwszego rozgrywającego. Przez to, że dostałem szansę gry, trochę się wypromowałem.



I wywalczyłeś wtedy pierwszy awans. Zresztą kosztem Legii.
- Tak, awansowaliśmy wtedy z drugiej ligi do pierwszej i to był mój pierwszy awans w karierze.

A jak z maturą? Udało się zdać w terminie?
- Wraz z podpisaniem kontraktu z Żubrami, przeniosłem się do VIII LO w Białymstoku. To było na początku października, ale po dwóch miesiącach stwierdziłem, że chciałbym zdawać maturę w II LO w Łomży - jednym z najlepszych liceów w Łomży. Uznałem, że tam jest moje miejsce. Nie chciał o tym słyszeć trener, ani rodzice, którzy mnie finansowali, ale postawiłem na swoim. Zdecydowałem o powrocie do Łomży, a tam bardzo mi pomogli dyrektor liceum pan Józef Przybylski oraz mój nauczyciel WF-u, Konrad Haponik. Od grudnia znów byłem uczniem II LO w Łomży, co wiązało się z codziennymi dojazdami. O 6 rano miałem autobus z Białegostoku, a o 14:30 zawsze musiałem kończyć lekcje, nawet jeśli te trwały trochę dłużej. O godzinie 15 wsiadałem w autobus, by o 18 być na treningu w Białymstoku. Udało się to połączyć, maturę zdałem bardzo dobrze. Od tamtej pory rodzice powiedzieli, że nie wtrącają się do moich decyzji i ufają mi. To był dobry ruch.

W Żubrach grałeś pierwsze swoje mecze przeciwko Legii. Wiadomo, że nasz klub nie jest w Białymstoku zbyt lubiany. Powiedz, jak wyglądała motywacja na te mecze, czy było nastawienie, żeby udowodnić coś Legii, czy Warszawie?
- Myślę, że nie. Zawodnicy, a przynajmniej ja, nie podchodzą do meczów w ten sposób. Tak to może "motywują" kibice, w ten sposób podchodzą do zawodów, że to jest wróg, poniżają itp. Na boisku szanuję rywali, przeważnie znamy się z zawodnikami innych drużyn, nieważne w jakim klubie grają. Zawsze walczę o zwycięstwo i na pewno przyjeżdżając do Warszawy z Żubrami, zależało mi na zwycięstwie, ale nie dlatego, że to Legia, czy stolica. Z tego co pamiętam udało nam się je osiągnąć [67:64 dla Żubrów - przyp. B.].

W tamtym sezonie nie było play-offów, co akurat dla Legii było niekorzystne, bo po porażkach w pierwszych meczach, później wygrywała prawie wszystko. Uważasz, że play-offy to najlepsze rozwiązanie? Można powiedzieć, że to nie do końca sprawiedliwy system, bo przez większość sezonu wygrane niewiele dają, poza rozstawieniem w play-off.
- Na pewno jest to trochę niesprawiedliwy system, bo gra się cały sezon zasadniczy, walczy o zwycięstwo i można z kompletem wygranych nie awansować do wyższej ligi. Zdarzyła mi się sytuacja, gdy byłem zawodnikiem Polskiego Cukru Siden Toruń, gdzie wygraliśmy sezon zasadniczy, a w pierwszej rundzie play-off przegraliśmy ze Startem Lublin 3:0, w którym zresztą grał wówczas Marcel Wilczek. To z drugiej strony na pewno ciekawe, bo niespodzianki w sporcie są najlepsze. Play-offy bardzo często są bardzo zacięte i dla kibica to dobre rozwiązanie - dobrze się to ogląda. Kiedyś było tak, że do ligi wchodziły dwa zespoły i można by było rozwiązać to w taki sposób, że pierwszy zespół po sezonie zasadniczym awansuje od razu, a drugiego wyłaniają play-offy. Trzeba jednak pamiętać, że obecny system jest dla wszystkich taki sam, więc pod tym względem jest sprawiedliwy.

Chyba bardziej sprawiedliwy niż podział punktów, jaki ma miejsce drugi sezon z rzędu w piłkarskiej ekstraklasie.
- Na piłce się nie znam, ale podział punktów jest bardzo kontrowersyjny. Dla zespołów, które mają bardzo dobrą pierwszą rundę, to nie jest dobre rozwiązanie. Są jednak zespoły, które cieszą się z takiego rozwiązania.

W tym roku między innymi Legia, a przed rokiem z powodu podziału punktów był w Warszawie płacz.
- To może wydawać się niesprawiedliwe, ale wszystkich w końcu obowiązuje ten sam system rozgrywek i wszyscy znają go przed rozpoczęciem sezonu.

 



Jak z sympatiami klubowymi w Twoim przypadku, bo Łomża w latach, gdy byłeś młody, była w dużej mierze prolegijna. Dopiero później zaczęło się to zmieniać.
- Ja zawsze byłem neutralny. Na ŁKS za mocno nie chodziłem, skupiałem się na koszykówce i to ona sprawiała mi największą frajdę. Poza tym zawsze byłem grzecznym chłopcem (śmiech).

Jak doszło do Twoich pierwszych przenosin do Warszawy, gdzie m.in. występowałeś w Politechnice?
- Duża w tym zasługa osoby, która miała największy wpływ na moją osobę w seniorskiej koszykówce, czyli Mladena Starcevicia. Już wcześniej chciał ściągnąć mnie z Żubrów, ale nic o tym nie wiedziałem. Miałem w Żubrach 3-letni kontrakt, a zainteresowanie pojawiło się po pierwszym roku, gdy wywalczyliśmy m.in. kosztem Polonią 2011 awans do I ligi, a później Polonia kupiła dziką kartę. Starcević chciał mnie wówczas ściągnąć z Żubrów, ale białostocki klub nie przystał na tę ofertę. Sam nie byłem tego świadomy, dowiedziałem się o tym dopiero po jakimś czasie. Po sezonie spędzonym w Zielonej Górze [2008/09 w barwach Zastalu w I lidze - przyp. B.], gdzie przeniosłem się z Białegostoku i rozegrałem przeciętny sezon, jak to się mówi - szału nie było - podpisałem kontrakt w Kwidzynie. Wtedy wynikło zamieszanie, bo podpisywałem kontrakt z drużyną ekstraklasową, po czym klub nie dostał licencji i wystartował w II lidze. Mimo wszystko zostałem tam, chciałem spróbować, ale okazało się, że jednak to nie był dobry wybór. Po dwóch lub trzech miesiącach musiałem odejść. W końcówce listopada pojechałem na mecz do Białegostoku, gdzie miałem rozmowy z Żubrami na temat powrotu do drużyny, ale po trzech dniach od rozmowy w Białymstoku, zadzwonił do mnie trener Starcević. Mimo, że warunki finansowe były gorsze, wiedziałem że będzie to dla mnie najlepszy kierunek w danym momencie, żeby móc się rozwinąć koszykarsko. Bez zawahania przyjechałem do Warszawy na tydzień i po tym czasie podpisałem kontrakt. To była wtedy Polonia 2011. Przez pierwsze pół roku grałem zarówno w Politechnice w I lidze, jak i w Polonii 2011 w ekstraklasie, a po pół roku grałem już tylko w Politechnice, z którą w sezonie 2010/11 wywalczyłem awans z I ligi do ekstraklasy.

Nie obawiałeś się przenosin do Warszawy - miasta zdecydowanie większego od Łomży, czy Białegostoku?
- Na pewno wiedziałem, że będzie trochę trudniej przyzwyczaić się, może miałem jakieś małe obawy, ale wtedy moja była dziewczyna, studiowała i mieszkała w Warszawie. To było sprzyjające i miało duży wpływ na to, że nie zastanawiałem się zbyt długo nad podjęciem decyzji.

Fakt, że znałeś Warszawę, w jakiś sposób pomagał w decyzji o przenosinach do Legii parę lat później?
- W Warszawie spędziłem 2,5 roku i już wtedy wiedziałem, że to miejsce jest dla mnie najlepsze. Bardzo dobrze czułem się w tym mieście, miałem blisko do domu, bo do Łomży jest zaledwie 140 kilometrów, mam tu wielu znajomych, przyjaciół, dzięki czemu mogę wieść normalne życie. Na przykład jak byłem w Zielonej Górze, nie znałem nikogo i tam przemieszczałem się tylko tak: trening-dom-trening. Warszawa jest miastem, z którego nie chciałbym już wyjeżdżać. Wiadomo, że życie koszykarskie jest takie, że nie zawsze robimy to co byśmy chcieli, ale jeżeli tylko będzie taka możliwość, chciałbym tutaj zostać.

 



Można powiedzieć, że ruchy kadrowe w trakcie sezonu nie są Ci obce, bo nie tylko w ten sposób odchodziłeś z Kwidzyna, ale i później trafiłeś do Legii.
- To nie był pierwszy raz, ale w Toruniu sytuacja była najdziwniejsza, bo nastąpiła tuż przed rozpoczęciem rozgrywek. Przygotowywałem się już indywidualnie do startu, gdy dostałem telefon, że władze klubu chcą ze mną porozmawiać. Podejrzewałem co nastąpi. Wiedziałem już wtedy, że kontrakt z klubem podpisał Marcin Nowakowski - kolejny zawodnik na mojej pozycji. Były w klubie trzy "jedynki", czyli o jedną za dużo. Trzy dni przed okresem przygotowawczym otrzymałem taki telefon, a później spotkałem się z działaczami Torunia. Ci powiedzieli, że nie widzą mnie w swoich planach. Miałem wiążący kontrakt, obowiązujący przez 3 lata, więc klub nie mógł tak z marszu rozstać się ze mną, bo kosztowałoby to zbyt wiele. Musieliśmy się jakoś dogadać. Wiadomo, że kluby miały już pozamykane składy i to nie był dobry okres na poszukiwania pracodawcy. Musiałem poczekać do momentu, kiedy będą pierwsze roszady w kadrach klubowych i znajdzie się dla mnie miejsce.

Miałeś inne propozycje, zanim odezwała się do Ciebie Legia?
- Czekałem na jakiekolwiek ruchy. Mój agent rozglądał się za klubami, ale wszyscy mieli pełne składy. Miałem czas, nie było jakoś bardzo nerwowo. Wiadomo, że nie jest fajnie, gdy w okresie przygotowawczym tylko się trenuje, a w meczach siedzi się na samym końcu i nawet trenerzy nie biorą pod uwagę, by wpuścić mnie na boisko, bym mógł udowodnić, że mogę być przydatny dla zespołu. W Toruniu byłem z góry skreślony, takie sytuacje się zdarzają. W momencie, gdy zadzwonił do mnie trener Piotr Bakun, nie zastanawiałem się długo. Trener Bakun znany jest z tego, że jest konkretnym człowiekiem i po krótkiej rozmowie zapytał, czy chcę przejść do Legii. Odpowiedziałem, bez zastanowienia, że tak. Później już tylko dopinaliśmy szczegóły kontraktu.

Czyli nie sprawdzałeś z kim przyjdzie Ci konkurować o miejsce w składzie, czy miałeś to wszystko w głowie?
- Takie rzeczy się wie. Jako koszykarz śledzę ruchy drużyn w ekstraklasie, I lidze, może trochę mniej w drugiej lidze. Dobrze wiedziałem, kto gra w Legii na jedynce. Rafała zresztą bardzo dobrze znałem, bo to mój serdeczny kolega. Wiedziałem, że przyjdzie mi konkurować z nim, wiedziałem że jest Michał Kwiatkowski, ale wtedy moja sytuacja była taka, że nie miałem wyboru, żeby choćby pomyśleć o strachu przed konkurencją. Nie bałem się, wiedziałem że wywalczę sobie miejsce w składzie.

Jak ocenisz swoją formę z poprzedniego sezonu, w porównaniu do tej obecnej?
- Teraz czuję się już całkiem nieźle. Pierwszy raz miałem taką sytuację, że w sezonie zasadniczym miałem uraz, przez który nie mogłem trenować i grać. Straciłem dużo meczów w okresie przygotowawczym i nie byłem dobrze przygotowany do rozgrywek. W trakcie pierwszych meczów musiałem nie tylko nadrabiać koszykarsko, ale przede wszystkim fizycznie. Moja forma była bardzo słaba. Dwa faule techniczne, które dostałem w meczu z Krosnem i Pruszkowem wynikały z frustracji, a ona wynikała z mojej słabej gry, tego że nie nadążałem. Koszykówka to nie praca biurowa, gdzie po dwutygodniowym urlopie można wrócić i wszystko będzie działało jak należy. Organizm szybko zapomina i na początku rozgrywek miałem braki. Teraz już jest coraz lepiej, mam nadzieję, że jeszcze wróci mi pewność rzutu i pewność decyzji, bo to w przypadku mojej pozycji niezwykle ważne.

Celowo unikasz rzutów za 3 punkty, bo jeszcze nie czujesz się tak pewnie? W zeszłym sezonie na pewno częściej podejmowałeś decyzję o rzutach z obwodu.
- Każdy trener ma swoją taktykę i ona w tym sezonie jest inna niż w poprzednim. Miałem inne zagrywki, po których miałem więcej okazji do rzutów. Wydaje mi się, że w minionym sezonie gra była trochę bardziej oparta na mnie. W tym roku mamy więcej zawodników, na których rozkłada się ciężar gry. Poza tym nie jesteśmy maszynami i nie da się zaprogramować, że każdy sezon będzie taki sam. Osobiście na swoją formę narzekać już nie mogę, mogę jedynie dalej pracować i chciałbym, żeby szczytowa forma przyszła na play-offy. Wtedy postaram się pokazać, że przez cały sezon mogę nie trafiać trójek, ale najważniejsze by wpadły w tych najważniejszych meczach.

Celem na tę chwilę - w sezonie zasadniczym - jest przewaga parkietu przynajmniej w półfinale? Krosno raczej ciężko będzie przeskoczyć, ale mając w pamięci poprzednie rozgrywki, w rywalizacji ze Stalą trochę zabrakło Wam właśnie własnego parkietu w decydującym meczu o awans do finału.
- W zeszłym roku zajęliśmy czwarte miejsce po sezonie zasadniczym. Myślę, że gdybyśmy byli trzeci, byłoby nam łatwiej powalczyć ze Stalą. To była bardzo mocna drużyna, najlepsza w pierwszej lidze w tamtym sezonie, co pokazał jej późniejszy awans. W rywalizacji z nami nie było widać, że był to dużo lepszy zespół, te spotkania były bardzo wyrównane. Długo będę wspominał rzut Żurawskiego w końcówce trzeciego spotkania. To była kwestia szczęścia, wydaje mi się, że gdyby nie on, rywalizacja mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Przewaga parkietu jest istotna, ale nie najważniejsza. Nie oglądamy się na inne zespoły, na Krosno, czy Łańcut. Musimy robić swoje i polepszać swoją grę. Nie sztuką jest wygrywać ze słabymi zespołami w słabym stylu. Musimy zbudować system, który pozwoli nam wygrywać seryjnie i utrzymać formę na wysokim poziomie przez 40 minut, a czasem - w przypadku dogrywki - nawet przez 45.

 



Skład Stali po awansie do ekstraklasy zmienił się znacznie. Dzisiaj kluczowe role ogrywają tam nowo pozyskani obcokrajowcy. Z ekipy, która wywalczyła awans zostało parę osób. Nie mówię, że tak też będzie w Legii, ale jak widzisz z pozycji zawodnika takie sytuacje, gdy walczysz o sukcesu klubu, a potem odstawia się te osoby od składu.
- To jest normalna kolej rzeczy i myślę, że żaden z nas nie obawia się tego. Myślę, że nie ma w Legii zawodnika, który rozmyślałby o tym, co będzie w następnym sezonie. Musimy myśleć tylko i wyłącznie o tym co jest teraz. Mamy cel - awans. Każdy zawodnik, który tu przychodził, dobrze wiedział o co będzie grał. To co będzie w kolejnym sezonie, to już zupełnie inna bajka. Będziemy o tym myśleli po zakończonym sezonie. Mam nadzieję, że uda się nam wygrać tą ligę, a wtedy i tak będziemy łakomym kąskiem na rynku transferowym, jeśli oczywiście Legia nie będzie nas chciała na kolejny sezon w ekstraklasie. Myślę, że jest szansa, by wielu z nas zostało w Legii.

Nie denerwuje Cię, gdy ludzie mówią o Tobie i Marcelu, że jesteście braćmi?
- Nie, czemu? Nie miałbym nic przeciwko, gdyby Marcel był moim bratem, bo jest bardzo fajną osobą. Ludzie myślą w ten sposób już od dawna. My pierwszy raz spotkaliśmy się w jednym zespole w Zielonej Górze i tam przez jakiś czas nawet dzieliliśmy mieszkanie. Mieliśmy wtedy po 22 lata i ze względów oszczędnościowych, razem wynajmowaliśmy mieszkanie. Pamiętam, że jak listonosz przynosił paczki, a ja otwierałem drzwi, to mówił - "Łukasz, dzisiaj nie do Ciebie, tylko do brata". Nawet listonosz wiedząc, że mamy takie samo nazwisko, był przekonany jesteśmy braćmi (śmiech). Nie przeszkadza mi to ani trochę, dużo osób tak myśli.

Na zgrupowaniach, czy wyjazdach, gdy jedziecie z noclegiem również dzielicie pokój?
- Tak, jesteśmy razem w pokoju.

Jak spędzasz czas w autokarze w drodze na mecz? Jak przygotowujesz się do meczu?
- Każdy ma swoje upodobania. Jeżeli jedziemy w dniu meczu, to bardzo lubię po obiedzie uciąć sobie drzemkę. To moja ulubiona forma spędzania tego czasu, bo czas mija szybciej, a do tego mogę trochę odpocząć i przygotować się do meczu. W autokarze nie ma zbyt wielu możliwości spędzania czasu - komórka, Internet, trochę muzyki, by czas mijał szybciej. Lubię, gdy w hali przeciwnika pojawiamy się trochę wcześniej, mamy czas pokozłować, poczuć lepiej piłki, porzucać sobie jeszcze przed rozpoczęciem rozgrzewki drużynowej, porozciągać się. Przeważnie po tylu latach gry w lidze, spotyka się znajomych z drużyny przeciwnej, więc zawsze trochę rozmawiamy i czas mija bardzo szybko. Nim się obejrzymy, już gramy mecz.

Jesteś w Legii już kilkanaście miesięcy, a dopiero niedawno zagrałeś pierwszy mecz w hali na Bemowie. Czy atmosfera spełniła Twoje oczekiwania i czy gra w obiekcie, w którym trenujecie będzie faktycznie Waszym atutem? W Wilanowie bilans mieliście nie najlepszy, ale tam jak wiadomo trenowaliście sporadycznie.
- Myślę, że tak będzie. Do tej pory nigdzie nie czuliśmy się tak, że to jest nasz dom, nasza hala. Trenowaliśmy na Bemowie, a graliśmy gdzie indziej. Na pewno lepiej gra się nam tam, gdzie codziennie trenujemy. Kibice robią bardzo dobrą robotę. Obiekt nie jest ogromny, a przy tej ilości kibiców, którzy byli na naszym meczu, doping robi wrażenie. To będzie nam pomagało. Uważam, że atmosfera spełniła oczekiwania, tym bardziej, że na naszym pierwszym meczu był komplet. W końcu możemy powiedzieć, że mamy atut własnej hali.

Jest coś takiego, czego obecnie nie możesz robić, ze względu na to, że jesteś zawodowym koszykarzem?
- Jest dużo takich rzeczy, które chciałbym zrobić, a dopóki gram, pewnie tego nie zrobię. Z takich codziennych rzeczy, to mam bardzo mało czasu dla mojej żony. Jak żona wraca z pracy, ja wychodzę na trening i wracam o 22. Widzimy się w ciągu dnia może 20 minut plus później, gdy żona czeka na mnie z kolacją. To nie jest komfortowe.

Musicie nadrabiać po sezonie, bo w wakacje macie trochę przerwy.
- To prawda, ale w wakacje żona będzie również pracowała i ten czas wspólny będzie nadal ograniczony. To w pewnym sensie minus gry w kosza. Na pewno bardzo chętnie pojechałbym teraz na narty, bo uwielbiam jeździć na nartach, a pewnie jeszcze długo tego nie zrobię. Zawsze jest coś za coś, wszyscy z nas wiedzieli na co się piszą. Broń Boże, nie narzekam na to, że gram w koszykówkę - robię to co lubię, ciągle sprawia mi to dużą przyjemność. Myślę, że niejeden mi zazdrości, pracujący na co dzień w miejscu, gdzie nie do końca czuje się dobrze.

Jesteś świeżo po ślubie i weselu. Lepiej czujesz się na parkiecie prowadząc partnerkę, czy prowadząc drużynę na parkiecie podczas meczu?
- Muszę się przyznać, że nie mam problemu z jednym i drugim. Czuję się dobrze w obu rolach. Gdy już się trochę wyluzuję, na parkiecie z partnerką czuję się bardzo dobrze, lubię się dobrze bawić w tańcu, szczególnie na weselach. Taniec jest raczej moją mocną stroną. Podobnie z prowadzeniem drużyny. Jestem graczem, który nie umie przejść obojętnie wobec niedokładności, przemilczeć jakichś uwag, które zauważam prowadząc drużynę. Znam zawodników na mojej pozycji, którzy niewiele się odzywają, praktycznie nie wtrącają się do gry całego zespołu. Nie da się w koszykówce grać tak, że każdy z pięciu zawodników na boisku, ciągnie drużynę w swoją stronę. Musi być ktoś, kto połączy to wszystko, by wózek był pchany w jedną stronę - wtedy to ma sens. Często się do czegoś przyczepiam, może czasem za dużo powiem, ale uważam, że tak jest lepiej, niż siedzieć cicho i umywać ręce.

 



Mają sens rozmowy z sędziami w trakcie meczów? Oni rzadko zmieniają swoje decyzje, a z tego powodu "apelujący" kapitanowie karani są technicznymi.
- Przyznam się, że przynajmniej w tym sezonie, moje techniczne były bardzo głupie, ale wynikały bardziej z frustracji, niż z moich rozmów z sędziami. Jak obecnie rozmawiam z sędziami, czyli będąc w normalnej dyspozycji, utrzymuję pewien poziom tych rozmów. To jest też gra z sędziami. Tego uczył mnie trener Starcević. On zawsze, przez całe spotkanie prowadził nie tylko drużynę, ale i wywierał presję na sędziów. Myślę, że to ma sens, ale trzeba przede wszystkim zachować pewien poziom, a także wiedzieć kiedy i jak się odezwać. Wielu sędziów znamy nie od wczoraj, więc oni wiedzą kto jak się zachowuje. Pewnie wiedzą też, że czasem lubię szepnąć słówko i pomóc im w pracy. Ma to sens, tylko trzeba zachować umiar.

Po zakończeniu kariery zamierzasz zostać przy koszykówce? Tak się domyślam, po tym jak mówisz, że nie widzisz się w pracy za biurkiem.
- Nie ukrywam, że widziałbym siebie w roli trenera. Chciałbym kiedyś spróbować. Mam jednak nadzieję, że przede mną jeszcze kilka lat grania.

Papierów trenerskich jeszcze nie robisz?
- W tym roku mam nadzieję, że zrobię magistra z Wychowania Fizycznego, został mi ostatni rok. Na razie mam jedynie dyplom instruktora koszykówki, a oczywiście chciałbym "trenera". Być może chciałbym przez moment odsapnąć od koszykówki, a gdybym otworzył własną firmę i ta przynosiła milionowe dochody, nie miałbym nic przeciwko. Ale jakbym już dorobił się tych milionów, na pewno wróciłbym do koszykówki. Myślę, że ten sport będzie już na zawsze obecny w moim życiu.

Bardziej widzisz się w młodzieżowej koszykówce, czy raczej seniorskiej?
- Chyba bardziej w seniorskiej. Oczywiście, mógłbym spróbować pracy z młodzieżą. Może przez to, że czasem jestem upierdliwy i lubię dokładność, to mógłbym pewnych rzeczy nauczyć, ale jednak bardziej widzę siebie w koszykówce seniorskiej. Na początku, jeśli miałbym taką możliwość, pracowałbym jako asystent u trenera, od którego mógłbym nauczyć się prowadzenia zespołu. Na pewno inaczej prowadzi się zespół z boiska, niż z ławki.

Takim przykładem jest zarówno Michał Spychała, jak i Piotr Bakun, czy Robert Chabelski. W koszykówce wielu trenerów grało wcześniej w kosza i to chyba nawet częstsze zjawisko niż w piłce nożnej.
- To akurat bardzo dobre. Myślę, że ciężej jest trenerom, którzy wcześniej nie mieli do czynienia z daną dyscypliną sportu i nie czują tego. Mamy o tyle łatwiej - zawodnicy, że wiemy jakie są zachowania, rozumiemy, że ktoś może być zmęczony. To na pewno duże ułatwienie, szczególnie z mojej pozycji, gdy prowadzę drużynę jako rozgrywający. Start jest wtedy ułatwiony, ale pewną drogę trzeba przejść. Trener Spychała też na początku był asystentem. To odpowiednia droga, wtedy nie rzuca się od razu na głęboką wodę.

Jakie masz plany na Święta i Sylwestra - spędzasz w Warszawie, czy może jedziesz do Łomży?
- Na Sylwestra nie mam jeszcze planów, ale na Święta wracam do Łomży i spędzę je z rodziną. Już nie mogę się tego doczekać, bo będzie to czas, żeby wyciszyć się, zresetować głowę i nabrać sił na drugą część sezonu. Przyda się nam trochę odsapnąć.

Na koniec powiedz jakiej muzyki słuchasz i może podałbyś swoich 5 ulubionych utworów, których słuchasz, niekoniecznie przed meczami.
- Trudno mi sprecyzować, czego dokładnie słucham, bo tak naprawdę słucham wszystkiego, co wpadnie mi w ucho. To też zależy od sytuacji. Jestem niezłym tancerzem i bardzo dobrze bawię się na weselach, a tam jak wiadomo najwięcej jest disco-polo. Sprzyja mi ten klimat, lubię się przy tym bawić.

Czyli "Ona tańczy dla mnie" nie jest Ci obce.
- Pewnie. Bardzo lubię też "Zenusia". Nie wstydzę się tego, dobrze się przy tym bawię.

Jaka płyta obecnie znajduje się w Twoim odtwarzaczu w samochodzie?
- Różne. Bardzo lubię polskie piosenki, nie tylko disco-polo. Myślę, że trudno powiedzieć, że słucham disco-polo, raczej bawię się przy nim. Zresztą dużo osób mówi, że nie słucha tej muzyki, a na weselach śpiewa w pierwszym rzędzie z pamięci. Lubię polski repertuar, ale ciężko byłoby mi wybrać pięć ulubionych piosenek.

Po Warszawie poruszasz się korzystając z GPS-a, czy znasz ją na tyle, że nie potrzebujesz nawigacji?
- Radzę sobie bez nawigacji, ale jak trzeba dojechać gdzieś pod wskazany adres, w rejony gdzie bywam rzadko, to GPS też się przydaje.

 

Rozmawiał Marcin Bodziachowski

Tabela EBL
Drużyna Mecze Punkty
1.Anwil Włocławek2849
2.Trefl Sopot2849
3.Legia Warszawa2947
4.King Szczecin2846
5.Arged BM Stal Ostrów Wlkp.2845
6.Polski Cukier Start Lublin2844
pełna tabela
NAJBLIŻSZY MECZ
  • Orlen Basket Liga
    27.04.2024

    ?

    ?
OSTATNI MECZ
  • Orlen Basket Liga
    22.09.2023

    90

    72
  • Basketball Champions League
    26.09.2023

    70

    59
  • Basketball Champions League
    28.09.2023

    66

    74
  • Orlen Basket Liga
    06.10.2023

    82

    80
  • Orlen Basket Liga
    11.10.2023

    61

    62
  • Orlen Basket Liga
    14.10.2023

    81

    87
  • FIBA Europe Cup
    18.10.2023

    85

    62
  • Orlen Basket Liga
    21.10.2023

    71

    53
  • FIBA Europe Cup
    25.10.2023

    77

    86
  • Orlen Basket Liga
    28.10.2023

    87

    67
  • FIBA Europe Cup
    01.11.2023

    90

    79
  • Orlen Basket Liga
    04.11.2023

    91

    84
  • FIBA Europe Cup
    08.11.2023

    85

    89
  • Orlen Basket Liga
    11.11.2023

    77

    69
  • FIBA Europe Cup
    15.11.2023

    74

    63
  • Orlen Basket Liga
    18.11.2023

    87

    78
  • FIBA Europe Cup
    22.11.2023

    93

    74
  • Orlen Basket Liga
    25.11.2023

    86

    103
  • Orlen Basket Liga
    01.12.2023

    83

    81
  • FIBA Europe Cup
    06.12.2023

    100

    90
  • Orlen Basket Liga
    10.12.2023

    82

    98
  • FIBA Europe Cup
    13.12.2023

    111

    72
  • Orlen Basket Liga
    16.12.2023

    89

    96
  • Orlen Basket Liga
    26.12.2023

    74

    76
  • Orlen Basket Liga
    30.12.2023

    75

    92
  • Orlen Basket Liga
    03.01.2024

    71

    92
  • FIBA Europe Cup
    10.01.2024

    93

    84
  • Orlen Basket Liga
    13.01.2024

    96

    86
  • Orlen Basket Liga
    19.01.2024

    94

    84
  • FIBA Europe Cup
    24.01.2024

    66

    77
  • Orlen Basket Liga
    28.01.2024

    89

    78
  • FIBA Europe Cup
    31.01.2024

    77

    101
  • Orlen Basket Liga
    04.02.2024

    88

    96
  • FIBA Europe Cup
    07.02.2024

    86

    99
  • Orlen Basket Liga
    11.02.2024

    104

    102
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    15.02.2024

    112

    83
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    17.02.2024

    96

    81
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    18.02.2024

    94

    71
  • Orlen Basket Liga
    02.03.2024

    70

    83
  • FIBA Europe Cup
    06.03.2024

    83

    64
  • Orlen Basket Liga
    09.03.2024

    70

    85
  • FIBA Europe Cup
    13.03.2024

    81

    53
  • Orlen Basket Liga
    17.03.2024

    71

    82
  • Orlen Basket Liga
    22.03.2024

    93

    86
  • Orlen Basket Liga
    29.03.2024

    100

    105
  • Orlen Basket Liga
    09.04.2024

    68

    97
  • Orlen Basket Liga
    14.04.2024

    84

    85
  • Orlen Basket Liga
    20.04.2024

    96

    87
  • Energa Basket Liga
    07.10.2018

    67

    81

Sponsor Strategiczny
Partner strategiczny
Partner główny
Sponsor
Sponsor główny Akademii
Partner Tytularny drużyn II ligi, U19 i U17
Sponsor Strategiczny projektów młodzieżowych
Sponsor Strategiczny Programu Rozwoju Koszykarskich Talentów
Partner Wydarzeń
Partnerzy

Patrner techniczny
Partnerzy medialni


Adres

ul. Łazienkowska 3
00-449 Warszawa

Legia Warszawa Koszykówka