Autor: Marcin Bodziachowski fot. Marcin Bodziachowski
2024-05-28 13:45:57
Marek Popiołek od początku przygotowań do sezonu 2023/24 był w sztabie koszykarskiej Legii - początkowo jako asystent Wojciecha Kamińskiego. 5 lutego 2024 roku został tymczasowo pierwszym trenerem, który niespełna dwa tygodnie później wywalczył z Legią Puchar Polski w Sosnowcu. Ten triumf zapewnił mu posadę pierwszego trenera do końca sezonu. Wraz z Legią był bliski awansu do półfinału FIBA Europe Cup, a w Orlen Basket Lidze odpadł po ćwierćfinałowej serii play-off z Kingiem, przegranej przez legionistów 1:3. W obszernej rozmowie z oficjalną stroną koszykarskiej Legii, Legiakosz.com, Marek Popiołek podsumowuje miniony sezon - zarówno jego lepsze, jak i gorsze strony, mówi o rywalizacji play-off ze szczecinianami, a także najbliższej przyszłości, której na razie nie jest pewny. Zapraszamy do lektury!
Od zakończenia sezonu minęło już kilka dni. Emocje już opadły, czy pozostał żal, że to nie my rywalizowaliśmy w półfinale ze Spójnią?
Marek Popiołek: To nie jest żal, ale duży niedosyt. Tak też nazywałem to w rozmowach z zespołem, prezesem, czy na naszym oficjalnym, klubowym zakończeniu sezonu. Bardzo mi szkoda, że przez trzy miesiące bardzo poprawiliśmy grę, budowaliśmy silny zespół, czuliśmy się mocni. Trochę pechowo trafiliśmy w pierwszej rundzie na Kinga, nie mając przewagi własnego parkietu. Myślę, że King jest głównym faworytem do zdobycia mistrzostwa. Oczywiście mieliśmy swoje ambicje i chcieliśmy tę serię wygrać. Tak więc czułem się bardzo źle po tej serii, czułem rozczarowanie i niedosyt. Ale z drugiej strony dumę z tego, że przez ostatnie trzy miesiące ten zespół poprawiliśmy i nawet po tej przegranej serii z Kingiem, można było zejść z boiska z podniesioną głową.
Jak oceni trener cały miniony sezon, bo wydaje się, że ta ocena jest niejednoznaczna - tzn. był sukces w postaci Pucharu Polski, niezłe wyniki w europejskich pucharach, ale do pełni szczęścia zabrakło wyniku w lidze na miarę przedsezonowych oczekiwań.
- Rywalizowaliśmy na kilku frontach. Zacznę od Pucharu Polski, bo warto to podkreślać, bo przecież to był historyczny sukces dla klubu i olbrzymia sprawa dla wszystkich pracowników, kibiców, sponsorów, ale i dla nas - zawodników walczących na boisku albo przy linii bocznej, jak sztab szkoleniowy. Ten Puchar mamy już na zawsze, wstawiliśmy go do gabloty w muzeum klubowym. To część historii Legii i warto o tym pamiętać. Jeśli zaś chodzi o występy w Europie to czołowa ósemka FIBA Europe Cup odzwierciedla nasze możliwości. Mecze, które przegrywaliśmy to była Oradea, dwa razy Bahcesehir, który - co trzeba powiedzieć obiektywnie - jest od nas silniejszy, a także Bilbao. Dużym wydarzeniem było wygranie z nimi meczu numer jeden, w Warszawie, ale niestety rywal okazał się być znacznie lepszy w rewanżu. Jestem zadowolony, że doszliśmy do najlepszej ósemki tych rozgrywek. Oczywiście odczuwałem niedosyt, że nie udało się sprawić dużej niespodzianki, jaką byłoby wyeliminowanie Hiszpanów, ale podchodzę do tego z pokorą. Odnośnie ligi, bo to jest dla nas priorytet - mieliśmy dużo problemów, patrząc na cały sezon. Przegraliśmy sporo meczów w pierwszej części rozgrywek. W lutym wcale nie było takie oczywiste, czy wejdziemy do play-offów. Chociaż przejmując zespół bardzo mocno w to wierzyłem i tak naprawdę nie dopuszczałem takiej możliwości, że możemy być poza ósemką. Mówiło się o trudnym terminarzu... Graliśmy bardzo dobrze od przyjścia Tyrana De Lattibeaudiere'a, wygraliśmy siedem kolejnych meczów, i wyglądaliśmy jako drużyna, która może walczyć z każdym. Oczywiście, nikt w klubie nie jest zadowolony, że odpadliśmy w ćwierćfinale play-off. Sam też nie jestem zadowolony, nie takie były ambicje. Ambicje były takie, aby walczyć do końca. Pech chciał, że King osunął się na czwarte miejsce, mieliśmy bardzo trudnego rywala. Niestety nie mogę powiedzieć, że byliśmy od niego lepsi. To oni pokazali, że mieli chłodne głowy, byli bardziej opanowani i mądrzejsi w kluczowych momentach. Zasłużenie z nami wygrali. Osobiście po samej końcówce sezonu na pewno spodziewałem się więcej. Odpadnięcie w I rundzie - podchodzę do tego z niezadowoleniem.
Dwa pierwsze mecze z Kingiem przegraliśmy trochę na własne życzenie, przez brak chłodnej głowy w drugich połowach. Z perspektywy czasu wielka szkoda, że przynajmniej jednego spotkania w Szczecinie nie udało się wyrwać.
- Po takiej chłodnej, ale dogłębnej analizie, bo w trakcie play-off analizowaliśmy poszczególne mecze pod kątem poszczególnych zawodników, tzw. line-upy, w których piątkach wyglądamy najlepiej, w których najgorzej i jak rotować, by wygrywać mecze. Kiedy emocje opadły, już po sezonie analizowałem też całą tę serię, aby jak najwięcej się z niej nauczyć. Dużą szkodą jest to, że nie wygraliśmy choćby jednego meczu w Szczecinie, bo mieliśmy na to szanse, dobrze graliśmy, prowadziliśmy przez większość meczów i stworzyliśmy sobie szansę do tego, by wygrać. W pierwszym meczu mieliśmy duży problem z atakowaniem obrony switch, kiedy rywale dużo przekazywali zasłon w II połowie. Jeszcze bliżsi zwycięstwa byliśmy w meczu numer dwa, kiedy zawiodła nas zbiórka defensywna w samej końcówce. Przez to, że stworzyliśmy dodatkowe szanse zdobycia punktów rywalom, przegraliśmy ten mecz. Zabrakło detali, ale te detale bywają kluczowe. Nie jest tak, że nas te dwa pierwsze mecze złamały i straciliśmy wiarę, że możemy tę serię odwrócić i wygrać. Podchodziliśmy z dużą wiarą w to, że tę serię jeszcze wygramy. Mecz numer trzy był bardzo dobry, ale znowu zabrakło nam wyrachowania w końcówce i doprowadziliśmy do tego, że przeciwnik mógł nawet ten mecz wygrać. W meczu numer cztery przeciwnik okazał się od nas lepszy.
Christian Vital w obu tych meczach nie był do końca sobą. W meczu numer dwa, zapewne był jeszcze bardziej spięty, by się pokazać, po tym jak w spotkaniu numer jeden szybko udał się do szatni, gdzie miał problem z otwarciem drzwi, a w trakcie meczu miewał uszczypliwości z rywalami i publiczności. Czy on się za bardzo nie zagotował?
- CV jak wiemy, bo znamy go dobrze po tym roku współpracy i widzieliśmy jego lepsze i gorsze momenty, jest człowiekiem niesamowicie zadziornym, który uwielbia rywalizację. Nikomu nie odpuszcza - ani na treningu, ani na meczu. Podchodzi bardzo ambicjonalnie do wszystkich spraw związanych z koszykówką. Ma gorącą głowę, jest to człowiek bardzo impulsywny, który miewa problemy w relacjach z arbitrami, lubi wzajemne prowokacje z rywalem. W ogólnym rozrachunku uważam, że to nam przynosiło o wiele więcej korzyści niż szkód. Oczywiście trzeba było nad nim pracować, on sam zrobił spory postęp w trakcie całego sezonu i jego dyspozycja w ostatnich tygodniach sezonu była fenomenalna. Jak najbardziej zasłużył na miejsce w piątce sezonu w PLK. Seria ćwierćfinałowa trochę obnażyła nasze mankamenty, w tym mankamenty CV. Cuthbertson grał doskonałą obronę, zespół Kinga był doskonale przygotowany zespołowo na to jak ograniczać Vitala. On momentami mocno bił się sam ze sobą - tak to wyglądało, mocno też przeżywał mecz numer 1. Robił też wszystko to, co robi najlepiej, starał się. Jestem dużym fanem tego zawodnika. On jeszcze jako zawodnik mało doświadczony w Europie, mam nadzieję, że weźmie to sobie do serca i będzie się rozwijał. Ja jako trener i my jako klub przyjmiemy tę lekcję. Może następnym razem podobnego zawodnika uda się jeszcze lepiej przygotować mentalnie do takich meczów.
Dużo czasu poświęciliście na rozmowy z CV - by uspokoić go, czy wręcz przeciwnie - czuliście, że on potrzebuje się tak nakręcić, by zagrać "swoje"?
- Nie mogłem narzekać na brak waleczności i zaangażowania u moich zawodników. Oni wkładali całe serce w każde spotkanie, walczyli na boisku, starali się zrobić wszystko jak najlepiej, by odnosić zwycięstwa. Uwagi kierowane zwykle do zawodników na gorąco po meczu, nie trafiają do nich. Trzeba ich zostawić, by sami ten mecz przetrawili, odpoczęli, mieli chłodniejsze głowy by przyjmować kolejne uwagi. Będąc w Szczecinie trzy dni, bo przecież była przerwa pomiędzy meczami, oczywiście nastawialiśmy Vitala, że musi oczekiwać tego samego, czyli twardej obrony, czasami prowokacyjnego zachowania Cuthbertsona. Próbowaliśmy też małych detali jeśli chodzi o taktyczne rozwiązania, by pomóc Vitalowi. W meczu numer dwa jego skuteczność jeszcze nie poprawiła się, więc wszyscy byliśmy bardzo rozczarowani, że CV grał na bardzo słabej skuteczności. W meczu numer trzy, kiedy było trochę więcej czasu by parę rzeczy zmodyfikować, Vital znowu zaskoczył rywali. Niestety, w ogólnym rozrachunku, biorąc pod uwagę całą serię, on też nie był z siebie zadowolony. Wszyscy powinniśmy zagrać trochę lepiej.
Z perspektywy całego sezonu - czy Christian Vital to zawodnik, który przeszedł największą metamorfozę? Od zawodnika, który gra tylko pod siebie, do gracza, który jest odpowiedzialny za wynik zespołu.
- Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że Vital ma ogromną wartość w defensywie. To nie był gracz odpowiedzialny tylko i wyłącznie za zdobywanie punktów, który występował jako pierwsza opcja ofensywna. Tak było, bo tak sobie wywalczył, ale był to gracz bardzo zaangażowany po obu stronach boiska. To było widać od samego początku sezonu, a w jego trakcie zrobił duży postęp, przeszedł metamorfozę. Uwierzył też w to co robimy my - trenerzy. Docenił, że dajemy mu odrobinę swobody i wolności i pozwalamy mu grać w jego stylu. Bardzo zaangażował się w sukcesy drużyny. Zdobycie Pucharu Polski było dla niego wielkim wydarzeniem, bardzo się z tego cieszył, pomimo faktu, że nie zdobył nagrody MVP, bo trafiła ona do Arica Holmana. Nie było jednak żadnej niezdrowej zazdrości, CV czuł się przecież jednym z filarów tej drużyny. Miał naprawdę dobre relacje w drużynie, w drugiej części sezonu czuł się za nią współodpowiedzialny i robił to, co trzeba było robić. Bardzo angażował się w defensywę, tą defensywą często nakręcał się tak, że łatwiej było mu zdobywać punkty po drugiej stronie parkietu. Jestem z niego bardzo zadowolony i jako trenerowi, było mi bardzo przyjemnie z nim pracować, bo widać było u niego duże postępy.
Długo musieliście czekać na Tyrana ze względu na sytuację wizową... Może, gdyby nie problemy z wizami, zagrałby już z Treflem, a wtedy wynik meczu mógłby być inny, a co za tym idzie i rywal z play-off.
- Nie chciałbym się wypowiadać, że przez przegrany mecz z Treflem albo na przykład przegrany mecz z Arką, nasza pozycja w play-off byłaby inna. Trudno przewidzieć, jakby się potoczył sezon, gdybyśmy wygrywali inne mecze. Jeśli zaś chodzi o Tyrana - oczywiste jest to, że on naszą drużynę wzmocnił i dał kolejne atuty zarówno w ofensywie, jak i defensywie. To bardzo wszechstronny, uniwersalny gracz i taki, który świetnie potrafił dopasować się do naszej drużyny, również akceptując swoją rolę. Czy chciałbym go mieć wcześniej? Oczywiście, że tak, bo jego transfer z powodów wizowych i organizacyjnych trochę trwał. Jestem też wdzięczny klubowi, bo widząc ile było przeszkód, formalności, by zawodnika z Jamajki zarejestrować w Polsce, myślę, że wiele klubów machnęłoby ręką i kazało trenerowi szukać kogoś innego. Nasze władze zadbały o to, by ten transfer został zrealizowany. Jak to się mówi, na dobre rzeczy warto w życiu czekać. Na Tyrana warto było czekać, ale w optymalnej sytuacji, świetnie byłoby, gdyby dołączył do nas ze dwa tygodnie wcześniej, bo wtedy myślę, że nie tylko z Treflem, ale i z Bilbao moglibyśmy lepiej powalczyć.
Spodziewałeś się, że Jamajczyk tak szybko wprowadzi się do zespołu? Wiele osób widziało potrzebę sprowadzenia bardziej typowego środkowego - tak zwanego "chama pod kosz", tymczasem zdecydowaliście się na zupełnie innego gracza, dynamicznego, atletycznego, z rzutem, który okazał się bardzo dobrym "strzałem".
- Przez długi czas omawialiśmy różne profile graczy i zastanawialiśmy się, patrząc na rynek transferowy, kto może do nas dołączyć i kto będzie dla nas optymalny. Nie ukrywam, że rozmawiałem z liderami naszego zespołu na ten temat, by wyczuć, czego oni potrzebują i co będzie idealnym uzupełnieniem. Myślę, że Aric jest graczem, który lubi grać na czwórce, ale też może w pewnych momentach meczu schodzić na piątkę i grać w trochę innym stylu, więc jakby sprowadzić zawodnika, który grałby tylko na pozycji pięć, wtedy ta rotacja na piątce byłaby trochę "zapchana", bo mielibyśmy trzech normalnych centrów plus Arika, który czasami gra na piątce, a na tej czwórce byśmy mieli mniej rozwiązań. Udało nam się znaleźć takiego zawodnika, jakim jest Tyran. Natomiast my przede wszystkim patrzyliśmy też na jego cechy, a nie do końca na pozycję. Chcieliśmy, żeby dobrze zbierał piłkę, żeby był aktywny, żeby był twardy, dobrze bronił pod koszem i on wszystkie te cechy spełniał. Może nie spodziewałem się, że tak szybko, aż tak dobrze się zaadoptuje do gry, bo tutaj już mając go na miejscu zobaczyliśmy, że też naprawdę dobrze podaje, współpracuje z innymi, nie ma problemów taktycznych, aby go włączyć w tą naszą grę. Natomiast mieliśmy oferty innych ciekawych też graczy, którzy jednak byli długo poza grą i ja się bałem podpisać zawodnika, który nie wystąpił przez cały sezon, bo był po ciężkiej kontuzji, a postawiliśmy na Tyrana, który był w jakimś rytmie, bo był wcześniej nawet w trzech różnych ligach w tym sezonie. Mogliśmy mieć podstawy do tego, że jest fizycznie dobrze przygotowany do gry.
Nie miałeś obaw pod tym kątem, że taki Twój pierwszy pełnoprawny transfer do Legii, bo wcześniej rozumiem, że miałeś bardziej głos "doradczy", że w cudzysłowie nie brałeś pełnej odpowiedzialności. Tym razem pełną odpowiedzialność za transfer brałeś na siebie.
- Ale trener jest przyzwyczajony do tego. Tak się czasami śmieję, jak słyszę takie pytania, bo to tak, jakby ratownika na plaży spytać, czy nie boi się wskoczyć do wody, bo ta może okazać się zbyt zimna. Czasami tak jest i musisz się mierzyć z tym, że podejmujesz ryzyko. Musisz się mierzyć z tym, że będziesz krytykowany za błędy, jak coś nie funkcjonuje. Poświęcamy bardzo dużo czasu, kiedy szukamy zawodników, na monitorowanie tego rynku transferowego, przeglądanie różnych ofert, analizę zarówno tego jak zawodnik zachowywał się w obronie, w ataku, ale też staramy się pozyskiwać informacje na temat charakteru danego gracza. Przed dokonaniem transferu, naprawdę zrobiliśmy dosyć szeroki, dobry skauting. Oczywiście to nie była łatwa praca, bo pozyskanie takiego zawodnika, zwłaszcza wysokiego, grającego pod koszem i to w trakcie sezonu, no to nie jest łatwa sytuacja, bo rynek nie oferuje aż tylu rozwiązań. Przyznam też, że też bardzo mocno patrzyłem również na wiek zawodnika i na jego doświadczenie, gdzie grał, w jakich ligach, czy jest zawodnikiem ogranym, takim, który grał u różnych trenerów, w różnych sytuacjach i potrafił się dostosować, bo myślę, że gdybyśmy ściągnęli kolejnego takiego gracza niezbyt doświadczonego w koszykówce europejskiej, a mieliśmy kilku takich w tej ekipie, to myślę, że byłoby o wiele trudniej się dopasować do tego, co robiliśmy. A Tyran naprawdę, jeżeli zaskakiwał, to zaskakiwał tylko i wyłącznie na plus, bo jest zawodnikiem bardzo dojrzałym, cierpliwym, doświadczonym, który potrafi odnaleźć się na boisku, a także potrafi się odnaleźć w swojej roli, bardzo lubi grę w obronie, były momenty, kiedy wykorzystywaliśmy jego potencjał ofensywny, a poza tym jest tak naprawdę bardzo pozytywnym, energicznym, uśmiechniętym człowiekiem. Był doskonałym uzupełnieniem do całego zespołu. Pamiętam taką sytuację, kiedy pierwszy raz wyszedł w pierwszej piątce, a to było w meczu z GTK Gliwice. I to nie był dla niego zbyt dobry mecz, bo choć dobrze wyglądał, dobrze grał, ale złapał szybko przewinienia i złapał piąty faul już w trzeciej kwarcie. Po tym jak zrobił czwarty faul, od razu dostał piąty - techniczny, więc nawet nie zdążyłem go zmienić po tym czwartym... Wypadł z boiska w taki głupi sposób i często dzieje się tak, że wówczas zawodnik spuszcza głowę, frustruje się i znika, siadając na końcu ławki, czy zakładając ręcznik na głowę. On zaś cały czas bardzo mocno dopingował nasz zespół w IV kwarcie, cały czas go słyszałem z tyłu, wspierał chłopaków, a przecież nie grało nam się tam łatwo, bo dopiero w ostatnich minutach rozstrzygnęliśmy tamten mecz.
Dyspozycja Raya na pewno nie pomogła w tej serii. Żadnego z czterech meczów play-off nie może zaliczyć do udanych. Psychika, słabsza forma w tym okresie, czy rywale odpowiednio popracowali, by nie mógł "odpalić"?
- Mocno się nad tym zastanawiałem. Z meczu na mecz próbowaliśmy wpłynąć na tego zawodnika, poszukać dla niego dobrych rzutów, dobrych sytuacji rzutowych, tak aby pozwolić mu złapać odpowiedni rytm, ale niestety nic nie zadziałało. Także ja oczywiście jestem po prostu rozczarowany jako trener, że w końcu sezonu, w tej serii ćwierćfinałowej, nie udało nam się wykorzystać w odpowiedni sposób potencjału Raya Cowelsa, bo przecież choćby w meczach pucharowych, z Lublinem i z Treflem, był on dla nas niezwykle istotny i pewnie tego pucharu byśmy bez niego nie wygrali. Z mojej analizy wynika, że jest kilka przyczyn, które zadecydowały o tym, że jego dyspozycja była słabsza. Myślę, że troszeczkę stracił na tym, że nie potrafił się dostosować w odpowiedni sposób do drużyny po dojściu Lorena Jacksona i Tyrana De Lattibeaudiere'a. Trochę zmieniły nam się akcenty w drużynie, zaczęliśmy grać w trochę inny sposób. Więcej graczy po stronie ofensywnej było zaangażowanych w grę i w zdobywanie punktów i sądzę, że Ray troszeczkę stracił pewności siebie. A druga rzecz, myślę, że też jest element zmęczenia materiału. Graliśmy na dwóch, czy nawet trzech frontach, wliczając Puchar Polski. Ray był jedynym zawodnikiem w całej drużynie, który zagrał we wszystkich meczach. Czasami nasza rotacja była troszeczkę okrojona, bo głównie w pierwszej części sezonu mieliśmy nie tak szeroką rotację, a przy jakichś drobnych problemach, jak kontuzje Kulki i Kolendy, wtedy więcej minut się rozkładało na innych graczy i myślę, że Ray po prostu miał jakiś taki dołek fizyczny, trochę mentalny, bo się przemotywował, bardzo mu zależało... ale mu nie szło. I tutaj zwłaszcza ten jego taki "wybuch" w pierwszym meczu w Szczecinie, kiedy w niezrozumiały sposób bardzo szybko złapał cztery faule - to też pokazało, że on po prostu nie był sobą w trakcie tej serii. A nam nie udało się jemu pomóc.
Zanim zostałeś pierwszym trenerem Legii na dłużej, musiałeś cierpliwie czekać na wiążące rozmowy po finałowym spotkaniu PP w Sosnowcu. Teraz chyba również przed Tobą chwila niepewności, co dalej. Rozmawiałeś już z Aaronem Celem i ew. kiedy możesz spodziewać się decyzji dotyczącej Twojej przyszłości w klubie?
- Już odbyłem tę rozmowę w tym tygodniu, a rozmawiamy w piątek (24 maja). We wtorek miałem dłuższą rozmowę z Aronem Celem. Wcześniej prezes Jankowski, powiedział mi, że jest bardzo zadowolony też z tego okresu pracy, który wykonałem i widział postępy drużyny. Natomiast jest taki temat, że prawdopodobnie zostanie ściągnięty nowy trener, a dyrektor Cel to potwierdził. Dostałem też informację, że jeżeli chciałbym się realizować gdzieś indziej, jako pierwszy trener, to jest taka dla mnie opcja, że mogę odejść z klubu. Dla mnie na tę chwilę, to jest trochę dziwna sytuacja, bo mam ważny kontrakt na przyszły sezon jako asystent. Muszę to sobie przeanalizować i wybierzemy wspólnie najlepszą opcję.
Można powiedzieć, że sam zapracowałeś również na przypomnienie w koszykarskim światku swojego nazwiska. Wcześniej pracowałeś raczej w klubach, które walczyły o zupełnie inne cele. Teraz grając w Europie, walcząc w play-off, wydaje się, że wróciłeś do innej trenerskiej ligi. Spodziewasz się większego zainteresowania swoją osobą pod kątem prowadzenia innego klubu jako pierwszy trener?
- Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że jestem bardzo zadowolony z tego okresu pracy w Legii, bo już przychodząc do niej jako trener-asystent, będąc asystentem trenera Kamińskiego w pierwszej części sezonu, też miałem jakiś wpływ na tę drużynę i też się sporo nauczyłem pracując w tak dobrze zorganizowanym klubie, z tak doświadczonym trenerem jak Wojtek, a także uczestnicząc w tak wymagających meczach jak czołówka PLK, czy jak FIBA Europe Cup. I później ten okres mojej pracy od lutego, jak byłem pierwszym trenerem, to jest jak do tej pory najlepsze moje doświadczenie trenerskie i to w ogóle bez porównania z niczym innym. Jestem więc wdzięczny władzom klubu za to, że powierzyli mi taką odpowiedzialność, jaką było prowadzenie tego zespołu do końca sezonu. A szczerze mówiąc, kończąc sezon, chciałem dalej pozostać w Legii. A jak będzie, to zobaczymy. Otrzymałem jakieś wstępne zapytania z innych klubów i też muszę o tym pomyśleć, porozmawiać w klubie i musimy podjąć wspólnie najlepszą decyzję.
A czy ew. przejście w Legii z pozycji pierwszego trenera do roli asystenta - nie czułbyś się zawiedziony?
- Powiem tak - moim marzeniem oraz celem do zrealizowania, kiedy zostałem pierwszym trenerem było wygranie Pucharu Polski. Wygraliśmy go, poprawiliśmy grę, poprawiliśmy miejsce w tabeli i następnie chciałem skończyć ten sezon jak najlepiej. By zapracować sobie na to - czego nie ukrywałem też w rozmowach prywatnych, choćby z prezesem Jankowskim - abym był kandydatem do tego, żeby dalej zespół prowadzić Legii. To było moim marzeniem, żeby się w ten sposób zrealizować. To się nie stało. Ja też rozumiem oczywiście decyzję klubu, bo jest ona dla mnie zrozumiała i jestem w stanie ją zaakceptować. Natomiast przy konstruowaniu sztabu szkoleniowego trzeba też pamiętać, że często jest tak, że pierwszy trener chce mieć pewien wpływ na to, jak jego sztab ma wyglądać, chce się czuć z tym komfortowo. W tej chwili nie wiem, kto tym trenerem będzie. Czasami narzucanie współpracy nie jest korzystne dla nikogo, nie jest korzystne dla klubu, więc po prostu trzeba się dobrze zastanowić i to przemyśleć. Sam czuję się dobrze jako pierwszy trener i chciałbym być pierwszym trenerem, natomiast też nie chcę być pierwszym trenerem gdzieś za wszelką cenę, tylko po to, żeby być pierwszym trenerem. A jeżeli miałbym przyjąć którąś z propozycji, które dostaję, to chciałbym, żeby to był ciekawy projekt sportowy i możliwość zbudowania ciekawej drużyny. Mam w sobie jednak pokorę i wiem, że są trenerzy, od których mógłbym się uczyć. W tej chwili nie wiem jeszcze, kto trafi do Legii. Na pewno będzie mi łatwiej o podjęcie decyzji w momencie, kiedy trener już zostanie wybrany.
Jednym z najrówniej grającym zawodników Legii w ostatnim sezonie był Aric Holman. Zgadzasz się z opinią, że gdyby na parkiecie był bardziej efektywny, nie znikał na dłuższe minuty, już dawno grałby w znacznie lepszej lidze?
- Aric jest graczem o niesamowitym potencjale - atletycznym, fizycznym, ruchowym, to gracz jak na swój wzrost bardzo sprawny, który potrafi operować piłką. Sam fakt, że podpisywał kontrakty w lidze niemieckiej i włoskiej świadczy o tym, że mocne ligi europejskie dostrzegały potencjał. Mogę powiedzieć, że jeszcze jako asystent, byłem mocnym orędownikiem tego, by Arica Holmana jeszcze raz sprowadzić do Legii i bardzo cieszyłem się, że to się udało. Myślę, że udało się sporą część jego potencjału uwolnić. Jego najlepszą wersję oglądaliśmy w turnieju finałowym Pucharu Polski w Sosnowcu. Tak jak powiedziałeś, jego dyspozycja była bardzo równa w przeciągu całego sezonu, dostał wyróżnienie indywidualne - został wybrany do piątki sezonu w całej lidze. Seria ćwierćfinałowa z Kingiem w jego wykonaniu była naprawdę przyzwoita - był równym graczem przez cały czas jej trwania, na pewno nas nie zawiódł, tylko był jednym z naszych liderów. Myślę, że zrobił w tym roku postępy, ale uważam, że stać go na jeszcze więcej. Jakiejś części swojego potencjału na pewno jeszcze nie pokazał. Na pewno może jeszcze robić postępy i grać w mocnych klubach.
Jak podoba Ci się pomysł nowej formuły Superpucharu, który po części został zaczerpnięty z Twojej ulubionej ligi hiszpańskiej?
- Bardzo mi się podoba, bo jestem dużym fanem ligi hiszpańskiej. Ale zostawiając moje prywatne sprawy, sądzę, że to będzie ciekawe rozwiązanie, bo więcej zespołów będzie zaangażowanych, może przyjechać więcej kibiców, a na parkiecie będzie więcej emocji.
W FIBA Europe Cup doszliście do ćwierćfinału. I po pierwszym meczu z Bilbao wydawało się, że powinniście awansować do najlepszej czwórki. Czy naprawdę 13. zespół ligi hiszpańskiej jest wyraźnie lepszy od polskiego zespołu mającego medalowe aspiracje albo Obradoiro, z którym Legia przegrała w kwalifikacjach do BCL w Turcji, a ten klub skończył sezon w Hiszpanii pod sam koniec stawki?
- Wszystkie drużyny grające w lidze hiszpańskiej mają wysoki poziom. Ten przykład Obradoiro jest dla mnie szokujący, bo to klub, który przez wiele lat występował w hiszpańskiej ekstraklasie, w tym roku walczył o Ligę Mistrzów, do której nie awansował, przegrywając finał turnieju w Antalyi ze Strasbourgiem. Natomiast w rozgrywkach ligowych zajął dopiero 17. miejsce, więc spadł do niższej kategorii. To co nas oddziela od Obradoiro, czy Bilbao to szerokość składu, liczba graczy, którzy są w stanie grać na wysokim poziomie, utrzymywać intensywność, na którą nam trudno jest wejść. To było widać w meczu w Bilbao, kiedy rywale zastosowali wobec nas taką defensywę, że mieliśmy ogromne problemy z organizacją gry. Dodatkowo zdominowali nas w walce o zbiórki. Mieliśmy duże problemy, aby ograniczyć ich poczynania w pobliżu obręczy. Gracze Bilbao mieli lepsze warunki fizyczne, wydaje mi się, że byli lepiej przygotowani do gry. Rywalizując na dwóch frontach, a nie mieliśmy wtedy jeszcze do dyspozycji Tyrana, były drobne urazy w zespole, a to nam trochę przeszkodziło w przygotowaniach do tego meczu w Bilbao. Trener Hiszpanów miał na przykład taki komfort, że mógł z kolei zamienić Hornsbiego - gracza znanego z Polski na Kullamäe, reprezentanta Estonii. Mógł dokonać korekt w składzie i wybrać najmocniejszy zespół. Niestety w tym meczu rewanżowym, rywal był bardzo dobrze zmotywowany, świetnie zorganizowany i okazał się od nas znacznie lepszy. Coś w tym jest, że intensywność gry i pewne rozwiązania taktyczne, które stosują zespoły z Hiszpanii, pozwalają im wygrywać z zespołami polskimi. Pamiętam jak Stal Ostrów grała w BCL z Manresą, Anwil z Murcią, nie przypominam sobie, by ktokolwiek wygrał kiedyś choćby jeden z mecz z zespołem z ligi hiszpańskiej. Bardzo cieszyłem się z jednego zwycięstwa, które odnieśliśmy na Bemowie z Bilbao, ale oczywiście nie było żadnego hurra-optymizmu. Wiedzieliśmy, że bardzo trudne będzie przed nami zadanie w rewanżu i niestety mu nie sprostaliśmy.
Pod kątem sportowym, ten wygrany mecz z Bilbao Basket to najlepszy występ Legii w zakończonym sezonie?
- Może tak, choć trudno porównywać mecz do meczu. Świetny był też mecz ze Śląskiem Wrocław, ale może rzeczywiście największy wymiar dla mnie miała wygrała z Bilbao.
Niektórzy trenerzy część ligowych porażek w trakcie sezonu tłumaczyło właśnie napiętym terminarzem związanym z występami w europejskich pucharach. Sam chyba nigdy, podobnie jak wcześniej trener Kamiński, nie szukaliście takich wymówek. Chyba uznając, że możliwość gry w Europie jest formą nagrody, czymś ekstra?
- To złożony temat, bo na pewno czasami nie byliśmy optymalnie przygotowani do jakiegoś spotkania przez napięty terminarz. Pamiętam choćby jak wracaliśmy z Joensuu w Finlandii w czwartek, a już w piątek czekała nas ciężka podróż do Sopotu, mieliśmy okrojoną rotację, bo poza grą byli Sobin i Kulka. Nie byliśmy optymalnie przygotowani do tego meczu z Treflem. Ale nie chcę szukać wymówek, bo uważam, że by grać na dwóch frontach, trzeba zbudować odpowiednio szeroką rotację, dobry zespół. Dla mnie olbrzymim plusem jest gra w Europie, łatwiej też sprowadzić zawodników, kiedy widzą oni taki argument w rozmowach z nimi, jakim jest możliwość gry w europejskich pucharach, pokazania się na rynku międzynarodowym. Chciałbym, by grać jak najwięcej i jak najdłużej w Europie.
Jak Twoje wyobrażenia przed przyjściem do Legii, miały odbicie w rzeczywistości?
- Jeżeli byłem czymś zaskoczony, to tylko na plus. Bardzo dobrze czułem się w klubie, bardzo dobrze czułem się w sztabie szkoleniowym, który mieliśmy. Mamy wielu młodych, ambitnych ludzi, którzy sporo pracy wkładają w to, by drużyna wyglądała jak najlepiej. Odkąd zostałem trenerem, Maciek Jamrozik zrobił duże postępy jako pierwszy asystent i był dla mnie dużym wsparciem. Maciek Dudzik to osoba, którą mogliśmy sprowadzić, a klub zrobił ku temu możliwości. Dzięki temu, że dołączył do nas, mogliśmy bardziej skupiać się na pracy indywidualnej z zawodnikami. No i sztab motoryczny i fizjo - tutaj jest Kuba Nowosad od lat w Legii, człowiek bardzo odpowiedzialny i świetnie układała się nasza współpraca. Adam Blechman dużo serca wkładał w to, by zawodnicy byli jak najlepiej przygotowani, a także pomagał mi w planowaniu treningów. Kuba Rutkowski, który był cały czas do dyspozycji zawodników i pomagał nam we wszystkich obszarach, gdzie potrzebna była pomoc. Bardzo fajna rola Maćka Jankowskiego, który jako trener U-17 i CLJ, był do naszej dyspozycji na wszystkich treningach, w których tylko mógł uczestniczyć, pomagał nam w układaniu ćwiczeń z zawodnikami, czy choćby obsłudze zegara w trakcie treningu. Czerpałem dużą przyjemność z tego, że mogłem tutaj pracować. Odnośnie samej organizacji klubu - uważam, że jest on dobrze zorganizowany. Podróżowaliśmy zawsze w dobrych warunkach, także w serii play-off lataliśmy samolotem na mecze do Szczecina. Klub robił wszystko, abyśmy mogli wygrywać.
W nawiązaniu do Szczecina. Wojtek Kamiński nie ukrywał, że jest bardzo przesądny pod wieloma względami. A jak u Ciebie z przesądami? Na piąty mecz jechalibyście znów do tego samego hotelu co na mecze 1 i 2, czy szukalibyście innego?
- Tak, ale w tym samym hotelu byliśmy na meczu ligowym i wtedy wygraliśmy. Myślę, że jechalibyśmy do tego samego hotelu. Pytany byłem przed Pucharem Polski, czy wierzę w klątwy i to, że Legia odpadnie w ćwierćfinale. Odpowiedziałem, że nie wierzę. Na szczęście się sprawdziło. Nie ma co tracić energii na takie rzeczy. Nie jestem przesądny, chociaż czasami łapię się na tym, że te przesądy same mnie szukają. Ale wtedy staram się je wypędzić.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |